Uzyskanie polskiej wizy staje się dla Białorusinów coraz trudniejsze. Na termin rejestracji trzeba czekać miesiącami, a strona internetowa do zapisów regularnie się zawiesza. W takich warunkach coraz więcej pośredników oferuje swoje usługi, obiecując przejście przez skomplikowany system. Niektórzy z ich pomocą rzeczywiście otrzymują wizy, inni tylko tracą pieniądze. MOST porozmawiał i z jednymi, i z drugimi, a także z samymi „pomagaczami”, którzy obiecują wizę bez rejestracji i bez wizyt w centrum wizowym.
Obecnie zapisy na złożenie wniosku odbywają się centralnie — przez stronę internetową centrum wizowego VFS Global. Zamiast prostej rejestracji trzeba przejść wideoweryfikację — przesłać zdjęcie paszportu oraz zrobić selfie.
System miał wyeliminować pośredników, ale przez błędy techniczne stał się kolejną przeszkodą dla wnioskodawców. Strona nie wytrzymuje dużego ruchu, dlatego weryfikacja często się nie udaje.
Pomagacze, boty i radar — czym są i jak działają
W przejściu weryfikacji pomagają liczni pośrednicy wizowi, nazywani „pomagaczami”. W komunikatorach i mediach społecznościowych można znaleźć dziesiątki ogłoszeń — zarówno od osób prywatnych, jak i całych sieci posiadających własne systemy radarowe.
Radar to w istocie bot, który przez całą dobę monitoruje stronę VFS i wysyła powiadomienia o pojawieniu się wolnych terminów. W wersji darmowej sygnały te docierają z opóźnieniem, a w płatnej — natychmiast. Płatny dostęp do radaru kosztuje na przykład 35 rubli za dwa tygodnie lub 50 rubli za miesiąc. Sprzedawcy nie dają gwarancji, ale twierdzą, że ich bot zwiększa szanse na samodzielną rejestrację.
Można też kupić nie tylko dostęp do radaru, ale całą usługę „od A do Z” — czyli gotowy termin rejestracji.
Ceny zależą od regionu i warunków, ale średnio w Mińsku taka rejestracja kosztuje od 260 do 1000 rubli, w Brześciu i Grodnie — o 50–100 rubli taniej. Im mniejsza konkurencja w danym regionie, tym niższa cena.
Jedna z firm oferuje zniżki dla grup: około 800 rubli (906 złotych) za rejestrację grupy pięciu–sześciu osób.
„Po prostu miałam szczęście – coś im się zawiesiło”
Karina (imiona rozmówców zostały zmienione) zgłosiła się do „pomagacza” po trzech tygodniach bezowocnych prób złapania terminu na wizę studencką.
– Strona cały czas wyrzucała błąd, a na ostatnim etapie trzeba było przejść weryfikację selfie. To nie działało. W końcu musiałam zapłacić pośrednikowi 200 rubli (226 złotych) – opowiada. – Następnym razem będę już robić pobyt czasowy, bo uzyskanie wizy staje się nierealne i drogie.
Wiktoria zapłaciła pośrednikowi 500 rubli (566 złotych). Ale nawet z jego pomocą nie udało się od razu. I mimo to uważa, że miała wielkie szczęście.
– Przechodziłam weryfikację z sześć albo siedem razy – mówi. – W grudniu po prostu miałam szczęście: coś im się zawiesiło, terminy wisiały dłużej niż zwykle i zdążyłam. A w listopadzie nawet z pomagaczem i botem nic się nie udało.
Czasami system ustawia użytkownika w elektronicznej kolejce – i wtedy na ekranie może pojawić się komunikat w stylu „Oczekiwanie: ponad 1 rok”. W takiej sytuacji, nawet jeśli uda się przejść weryfikację, szanse na zobaczenie wolnych terminów są bliskie zeru.
– Teraz rzucają terminy nie na miesiąc, a maksymalnie na tydzień. Znikają w ciągu minut – wyjaśnia Wiktoria. – Ludzie zmieniają już po trzech–czterech pomagaczy, bo nawet z nimi się nie udaje. Moi znajomi próbują zapisać się już szósty miesiąc.
Rejestracja w innym regionie – alternatywny sposób
Jedną z alternatyw jest rejestrowanie się na złożenie dokumentów w regionach, gdzie łatwiej o wolne terminy. Problem polega jednak na tym, że złożenie dokumentów odbywa się zgodnie z miejscem zameldowania. Dlatego niektórzy pośrednicy oferują możliwość czasowego zameldowania w innym województwie wyłącznie w celu uzyskania wizy.
Rodzina Mariny z Mińska od razu zwróciła się do pośredników. Powiedziano im, że w stolicy kolejka sięga obecnie nawet pół roku. Agent zaproponował więc alternatywę: zameldowanie w obwodzie brzeskim, gdzie dostępnych terminów jest więcej.
Ogłoszenie znaleźli na platformie Kufar: kobieta z Pińska oferowała zameldowanie za 700 rubli (792 złotych) od osoby, plus kaucja – 1000 rubli (1132 złotych).
– Wyjaśniliśmy, że chcemy tylko dostać się do centrum wizowego – opowiada Marina. – Powiedziała: „Nie jesteście pierwsi”. Przyjechaliśmy i załatwiliśmy wszystko w jeden dzień.
Po zmianie miejsca zameldowania pośrednik zarejestrował rodzinę w centrach wizowych w obwodzie brzeskim. Za samą rejestrację pobrano 400 rubli (453 złotych) od osoby (zamiast 450 w Mińsku), oddzielnie rodzina zapłaciła opłatę serwisową oraz koszty podróży do Pińska. W sumie cały proces uzyskania wizy kosztował około 1500 rubli (1700 złotych) na osobę.
System „rejestracja konsularna”
Oprócz standardowej rejestracji przez VFS Global, na czatach krąży temat tzw. „list konsularnych”. Według użytkowników, niektórzy pośrednicy współpracują bezpośrednio z konsulatem i mogą załatwić wizę bez konieczności stania w elektronicznej kolejce.
W jednym z czatów znaleźliśmy Anastazję, która twierdzi, że właśnie w ten sposób otrzymała wizę. Skontaktowaliśmy się z nią w imieniu osoby, która pilnie potrzebowała wizy, i poprosiliśmy o szczegóły.
— Znalazłam numer kobiety, która pomogła załatwić zapis przez konsula w Grodnie. Wszystko poszło szybko, a po tygodniu miałam już wizę w paszporcie — opowiada.
Według niej taka usługa kosztowała 1100 euro, a dodatkowo trzeba było opłacić rejestrację w Grodnie (100 rubli – 113 złotych), ubezpieczenie (145 rubli – 164 złotych), wypełnienie wniosku wizowego (50 rubli – 56 złotych) i opłatę konsularną.
— Teraz moja znajoma korzysta z tej samej pośredniczki — już za 1200 euro. Ceny rosną jak na drożdżach — dodaje Anastazja.
Anastazja chętnie udostępnia kontakt do pośredniczki — Walentyny. Ta natychmiast proponuje rozmowę telefoniczną, dopytuje, dla kogo dokładnie potrzebna jest wiza i gdzie ta osoba jest zameldowana. Kiedy słyszy, że chodzi o mamę z obwodu mińskiego, wyraźnie się ożywia. Szybko podaje listę wymaganych dokumentów:
— Ubezpieczenie kosztuje 125 rubli (141 złoty), zameldowanie w Grodnie — 100 (113), wniosek wizowy — 50 (56). My to wszystko zrobimy, u nas jest najtaniej. Gdzie indziej zameldowanie kosztuje 100 euro, a u nas — w rublach. Zaproszenie od polskiego pracodawcy — jakiekolwiek, nie ma znaczenia, czy dobre, czy złe — i tak nikt na to szczególnie nie patrzy (w ostatnim czasie polskie konsulaty zaostrzyły kontrolę nad zaproszeniami od pracodawców oraz wykorzystaniem wiz — przyp. MOST). Samą procedurę złożenia dokumentów załatwiam ja — to będzie 1200 euro, połowa z góry, reszta w dniu złożenia.
Walentyna obiecuje załatwić wizę w ciągu kilku dni. Trzeba tylko dwa razy przyjechać do Grodna: najpierw odebrać przygotowane dokumenty w biurze, a potem złożyć wniosek w konsulacie. Nie ma rzekomo żadnej wideoweryfikacji ani kolejek — dokumenty trafiają bezpośrednio do konsulatu, procedura przebiega sprawnie, a wizę można odebrać już po dwóch dniach.
Aby „uspokoić klienta”, Walentyna proponuje osobiste spotkanie z mamą, dla której potrzebna jest wiza. Dodaje przy tym, że w Mińsku zapisanie się samodzielnie graniczy z cudem.
MOST nie rekomenduje korzystania z takiej formy pośrednictwa. Faktycznie, indywidualne zwrócenie się do konsula jest możliwe — z takiej ścieżki korzystają na przykład osoby objęte w Polsce ochroną międzynarodową, które zapraszają swoich bliskich z Białorusi, by nie narażać ich na niebezpieczeństwo. Jednak po pierwsze — nawet w takich sytuacjach nie ma gwarancji sukcesu, po drugie — nie potrzeba do tego żadnego pośrednika, a po trzecie — trudno uwierzyć, że taka ścieżka może działać masowo, zwłaszcza w oparciu o fikcyjne zaproszenia od pracodawców.
„Konsul już nie pracuje”. Białorusini tracą tysiące rubli na fikcyjnych pośredników wizowych
Często „pomocnicy” okazują się oszustami albo osobami, które rzeczywiście chcą pomóc, ale nie mają skutecznych narzędzi.
W tym samym czacie znaleźliśmy Walerija. Przyznał, że wydał ponad 1400 rubli (1585 złotych), ale wizy nie otrzymał. Historia zaczęła się w listopadzie — wtedy wrócił z Polski, żeby załatwić wizę dla swojej dziewczyny. Nawet nie próbowali zapisywać się samodzielnie — od razu poszli do pośrednika.
— Traktowano nas jak śmieci — wspomina. — Jeden z „pomocników” dosłownie powiedział: „Zamknij się, to ja tu mówię, co masz robić”.
Po nieudanej próbie z pierwszym „pomocnikiem”, Walerij zmienił pośrednika — ale znów bez rezultatu. Mijały miesiące, dziewczyna nadal była na Białorusi, a on musiał wrócić do Polski. Tam przypadkowo poznał rodaka, który polecił mu „zaufanego człowieka” — rzekomo miał możliwość bezpośredniego wpisu przez konsula. Tyle że nie za darmo.
— Przelaliśmy 50% — to było 1400 rubli (1585 złotych). Minął miesiąc — bez efektu. Wtedy poinformował nas, że „konsul już nie pracuje” i zaproponował zapis przez innego — już za 4800 rubli (5436 złotych) — opowiada Walerij.
Para nie otrzymała żadnych dokumentów. Według niego zmienili już pięciu pośredników. Teraz zamierzają spróbować w ostatniej agencji, gdzie również trzeba zapłacić z góry, ale — jak twierdzi — „mają dobre opinie”.