„Za każdym razem muszę udowadniać, że jestem człowiekiem”. Białoruska rodzina z polskimi korzeniami od czterech lat walczy o legalny pobyt w Polsce

Rodzina Białorusinów – Mila i Gleb (imiona zostały zmienione) – przyjechała do Polski w 2021 roku w poszukiwaniu stabilizacji i bezpieczeństwa. Od tamtej pory ich życie to ciągła walka z biurokracją. Już prawie cztery lata próbują udowodnić urzędnikom we Wrocławiu, że mają prawo do stałego pobytu w Polsce – oboje mają polskie korzenie. Do tej pory jednak żaden z członków rodziny nie otrzymał wymaganych dokumentów. Swoją historią Mila podzieliła się z MOST.

Wyjechali śladem starszych dzieci

Przed wyjazdem Mila pracowała jako kierowniczka sklepu, a jej przyszły mąż Gleb prowadził działalność gospodarczą: naprawiał samochody, montował okna, razem ze wspólnikiem działał w branży transportowej w krajach sąsiednich.

Ostatnie lata na Białorusi były dla nich obojga pełne napięcia. Gleb aktywnie wspierał protesty w 2020 roku: robił sobie zdjęcia z flagami, wypowiadał się publicznie, obserwował kanały, które później uznano za „ekstremistyczne”.

Zarówno Mila, jak i Gleb mają dorosłe dzieci z poprzednich związków. W czasie niestabilnej sytuacji politycznej starsi synowie Gleba zdecydowali się na emigrację do Polski – i to Gleb zaproponował Mili, by do nich dołączyli.

– Pomyślałam: co mam do stracenia? – wspomina Mila.

Ona i Gleb mają polskie pochodzenie. Jednak żadne z nich nie posiadało Karty Polaka – dokumentu potwierdzającego przynależność do narodu polskiego. Na początku nie planowali wyjazdu z ojczyzny, a później uznali, że wybiorą szybszą ścieżkę.

Gleb otrzymał wizę pracowniczą i wyjechał jako pierwszy. Mila i jej córka z pierwszego małżeństwa – Ola – dołączyły później. Również na podstawie wiz pracowniczych. Myśleli, że przyjadą tylko na kilka miesięcy – by zobaczyć, czy uda się ułożyć życie na nowo. Starszy syn Mili został na Białorusi.

W Polsce zawarli związek małżeński i urodził się ich wspólny syn

W sierpniu 2021 roku Mila, Gleb i Ola ostatecznie przeprowadzili się do Wrocławia i zaczęli przygotowania do złożenia wniosków o pobyt stały z tytułu polskiego pochodzenia.

— Od razu zaczęliśmy kompletować dokumenty, robiliśmy tłumaczenia, wszystko przygotowywaliśmy sami — wspomina Mila.

W grudniu 2021 roku cała trójka złożyła wnioski.

W czasie oczekiwania Mila i Gleb doczekali się wspólnego syna – Maksyma. Para zawarła związek małżeński w Polsce.

W związku z wojną terminy zostały przedłużone

Mały Maksym znalazł się w najtrudniejszej sytuacji. Jedynym dokumentem, jaki posiadał, był akt urodzenia. Rodzice próbowali włączyć go do swojego postępowania o pobyt, ale wniosek został zwrócony – dziecko nie miało paszportu. A rodzice bali się wracać na Białoruś, by go wyrobić.

Tymczasem postępowania w sprawie pobytu pozostałych członków rodziny również utknęły. W międzyczasie w Polsce wprowadzono możliwość przedłużania terminów rozpatrywania wniosków legalizacyjnych. Decyzja ta była związana z wojną w Ukrainie – napływ uchodźców sparaliżował pracę urzędów ds. cudzoziemców. Województwo dolnośląskie, gdzie osiedliła się rodzina, było jednym z najbardziej przeciążonych.

Po pewnym czasie Mila otrzymała z urzędu ds. cudzoziemców informację, że jej dokumenty zostały skierowane do weryfikacji autentyczności. Od tego momentu przez długi czas nie było żadnego postępu w jej sprawie.

Sprawa Mili

W końcu, w październiku 2024 roku, Mila została zaproszona na rozmowę w sprawie wniosku o pobyt stały. Spotkanie trwało ponad trzy godziny. Jak twierdzi, podczas rozmowy potwierdziła zarówno swoje polskie pochodzenie, jak i związki z Polską oraz zamiar pozostania w kraju.

Wkrótce jednak otrzymała decyzję odmowną. Powodem był brak apostille na archiwalnych zaświadczeniach potwierdzających polskie korzenie.

Z pomocą krewnych udało się jej zdobyć odpowiednie dokumenty z apostille na Białorusi. Złożyła więc odwołanie od odmowy wydania karty stałego pobytu do Urzędu ds. Cudzoziemców w Warszawie – i wygrała. W decyzji urząd wskazał, że sprawę należy zwrócić do Wrocławia i dokładnie rozpatrzyć w świetle dostarczonych dokumentów z apostille.

Wydawało się, że to długo wyczekiwane zwycięstwo. Jednak postępowanie ponownie utknęło i wciąż nie ma ostatecznej decyzji.

— Już naprawdę nie wiem, ile jeszcze trzeba czekać. Warszawa odesłała sprawę, a we Wrocławiu — cisza — mówi Mila. — Chciałabym po prostu żyć normalnie i nie bać się, że jutro mnie wyrzucą.

Aby mieć choć jakiś dokument, Mila równolegle złożyła wniosek o pobyt czasowy w Legnicy — innym mieście województwa dolnośląskiego — z nadzieją, że w ten sposób szybciej uzyska przynajmniej dostęp do rynku pracy.

Sprawa Gleba

Sprawa Gleba również przez długi czas nie posuwała się do przodu. Nie otrzymał decyzji odmownej — po prostu przez cały czas brakowało rozstrzygnięcia. W końcu złożył pozew przeciwko urzędowi, który nie rozpatrzył sprawy w terminie. I wygrał. Sąd uznał pięć naruszeń i nakazał rozpatrzenie wniosku Gleba w ciągu 30 dni oraz wypłatę odszkodowania — 1500 złotych.

— Tak się cieszyliśmy — wspomina Mila.

Okazało się jednak, że przedwcześnie. Urząd złożył apelację — i sprawa ponownie utknęła, tym razem w Warszawie. W międzyczasie wygasła ważność białoruskiego paszportu Gleba.

Rodzina miała też kolejne powody, by nie wracać na Białoruś — nawet po nowy paszport.

— Mój syn, gdy odbywał służbę wojskową, był kilkakrotnie przesłuchiwany. Wzywano go i pytano tylko o mnie: gdzie jestem, co robię, dlaczego nie wracam? Później dzwonił i mówił: „Nawet nie próbujcie wracać. Interesują się wami, będą was szukać”.

W efekcie Gleb postanowił złożyć wniosek o ochronę międzynarodową.

Sprawa Oli

Ola to jak dotąd jedyna osoba w rodzinie, która otrzymała jakikolwiek dokument. Przyznano jej roczny pobyt czasowy na podstawie studiów — decyzję wydano już w grudniu 2024 roku. Ale samej plastikowej karty nie udało się odebrać.

— Minęło już siedem miesięcy od dnia wydania decyzji. Gdy osobiście przyszłam do urzędu, nie uzyskałam żadnej informacji o karcie — opowiada Mila. — Od razu złożyłam skargę. I dopiero wtedy, dosłownie po tygodniu, wyznaczono nam termin odbioru karty.

Sprawa Maksyma

Ponieważ Maksym, który urodził się już w Polsce, nie ma żadnego dokumentu tożsamości, został dołączony do wniosku Gleba o ochronę międzynarodową.

— Bo on teraz w ogóle jest nikim — tłumaczy Mila. — Ani paszportu, ani karty pobytu — nic.

„Tkwimy w prawnym impasie”

Biurokratyczna walka już dawno wykroczyła poza dokumenty. Wpływa dosłownie na wszystko — od pracy i przedszkola po konta bankowe.

— Po prostu nie istniejemy — mówi Mila. — Dziecka nie chcą przyjąć do zwykłego przedszkola — bez meldunku i dokumentów. Mąż ma 53 lata, pracuje po 12 godzin, dojeżdża 45 kilometrów w jedną stronę i jest w zasadzie uwięziony na swoim stanowisku: bez dokumentów nie może zmienić pracy, chociaż z jego doświadczeniem zarabiałby dwa razy więcej. Tkwimy w prawnym impasie.

Mila również nie może znaleźć pracy. Choć jej pobyt w Polsce jest legalny na czas rozpatrywania sprawy, pracodawcy nie chcą ryzykować.

— Przychodzę: siedzą Polka, Ukrainka i ja. No i kogo wybiorą? Oczywiście nie Białorusinkę bez dokumentów — mówi z żalem.

Żeby nie siedzieć bezczynnie, Mila zaczęła pomagać mężowi przy remoncie domu, który udało im się kupić w Polsce.

— Mąż mnie wszystkiego nauczył. Tynkuję, kładę płytki, robię podłogi.

„W systemie świecicie się na czerwono”

Bez dokumentów nie można nawet założyć konta bankowego.

— W banku powiedziano mi wprost: „W systemie świecicie się na czerwono”.

Mila się nie poddaje: dokumentuje każdy krok w sprawie, dosyła dodatkowe załączniki, przypomina urzędnikom o swojej sprawie, pisze zapytania.

— Wszystko już składam w kilku egzemplarzach — mówi. — Nauczyła mnie tego jedna kobieta, która przeszła przez to samo piekło. W domu ma szafkę z dokumentami. Teraz i ja tak mam. Bez tego nie da się przetrwać.

Obecnie Mila czeka na rozpatrzenie dwóch swoich spraw — o pobyt stały z tytułu pochodzenia oraz o pobyt czasowy.

— Chcę po prostu, żebyśmy mogli żyć spokojnie. Bez upokorzeń. Bez konieczności udowadniania za każdym razem, że jestem człowiekiem, a nie kimś „niewłaściwym” — mówi Mila. — Chcę, żeby moje dzieci miały przyszłość. Po to tu przyjechaliśmy.

Cudzoziemcy czekają na pobyt czasowy w Polsce średnio 302 dni. W niektórych regionach — nawet półtora roku

W 2024 roku cudzoziemcy oczekiwali na wydanie karty pobytu czasowego w Polsce średnio 302 dni. To o 19 dni więcej niż w roku 2023 — podaje Gazeta Wyborcza, powołując się na dane Urzędu do Spraw Cudzoziemców.

Dłużej niż w tym roku cudzoziemcy czekali tylko w 2022 roku, kiedy to w wyniku wybuchu wojny w Ukrainie urzędy zajmujące się obsługą migrantów zostały przeciążone. Wówczas czas oczekiwania wynosił średnio 306 dni.

Najtrudniejsza sytuacja występuje obecnie w województwie Opolskim, gdzie czas oczekiwania sięga aż 578 dni — czyli ponad półtora roku. To znacznie więcej niż w roku ubiegłym. Długie oczekiwanie odnotowano także w województwach Kujawsko-Pomorskim (517 dni), Dolnośląskim (485), Śląskim (483) oraz Zachodniopomorskim (443).

W sumie w siedmiu z szesnastu województw cudzoziemcy czekają na decyzję dłużej niż rok.

Jedynie w dwóch regionach urzędy wyrabiają się w ustawowym terminie sześciu miesięcy: w województwie Małopolskim (145 dni) oraz Warmińsko-Mazurskim (176 dni).