W uroczysku Boryk koło Gródka odbył się coroczny białoruski festiwal TUTAKA. Impreza trwała aż cztery dni i po raz pierwszy potencjalni widzowie sami proponowali, których artystów zaprosić. Dziennikarze MOST odwiedzili TUTAKA i sprawdzili, co przyciąga Białorusinów z całego świata na ten festiwal.
„Zgubiliśmy Polaka. Mam nadzieję, że nie przekroczył przypadkiem granicy z Białorusią”
Do Gródka docieramy pociągiem z Białegostoku. W wagonie głównie Białorusini. Rodziny z dziećmi jadą ze śpiworami. Rozmawiają o nadchodzącym wydarzeniu i wspominają „Basowiszcza” – festiwal, który odbywał się tu przez 30 lat, do 2019 roku. Na stacji Waliły – najbliższej miejscu imprezy – wagon pustoszeje. Jesteśmy na miejscu.
W sobotni poranek na festiwalowych placach niewiele osób: uczestnicy odsypiają po piątkowych koncertach.
– Bawiliśmy się do czwartej rano, doszliśmy prawie do [białoruskiej] granicy – opowiada Aleksander. Młody człowiek przyjechał na festiwal z Białegostoku. – Był z nami jeszcze Polak, ale go zgubiliśmy. Mam nadzieję, że nie przekroczył przypadkiem granicy z Białorusią. Nigdy nic nie wiadomo.

Legenda w retrokombinezonie
W miasteczku namiotowym spotykamy legendarnego uczestnika – Spadara Spirta (dosłownie – Pan Spirytus) – Białorusin co roku bywał na „Basowiszczach”, a teraz przyjeżdża na TUTAKA. Spadar Spirt nie zmienia swoich przyzwyczajeń – znów ubrał się w jaskrawy kombinezon na guziki, wyprodukowany prawdopodobnie w latach 70. Pogoda o mało co nie pokrzyżowała mu tradycji przechadzania się po miasteczku namiotowym w retrokombinezonie. Wczoraj było chłodno i musiał jednak założyć skarpetki i bieliznę termoaktywną. Ale gdy tylko wyszło słońce, Spirt powrócił do swojego zwyczajnego wyglądu.
– Jeżeli liczyć razem Basowiszczam, to chyba już 18-y albo 19-y mój festiwal – już straciłem rachubę. To już tradycja – jak tylko pojawiają się daty [festiwalu], od razu zaznaczasz w kalendarzyku i zajmujesz się logistyką.

Według obserwacji Spadara Spirta, w tym roku na TUTAKA przyjechało znacznie więcej osób niż na poprzednie festiwale. Deszcz nie był przeszkodą.
– My z przyjaciółmi nie umawiamy się, kto kiedy będzie. Po prostu wiemy, że zobaczymy się tu. Dlatego dla mnie TUTAKA – to przede wszystkim ludzie.
Umawiamy się ze Spirtem na spotkanie w tym samym miejscu za rok. Białorusin nie ma wątpliwości, że przyjedzie na TUTAKA-2026.

Czy można zbudować Białoruś poza jej granicami?
Uczestnicy festiwalu budzą się – z namiotów dobiega szelest, w turystycznych garnkach gotuje się woda, pachnie suszoną kiełbasą i zupką chińską. Przy prysznicach ustawia się kolejka.
– Prysznic odświeżył mnie, może nie na sto, ale na 65 procent na pewno. Polecam wszystkim – opisuje swoje odczucia jeden z odwiedzających.
TUTAKA to nie tylko występy muzyczne, ale także dyskusje i wykłady. Na scenach dyskutuje się, czy można zbudować Białoruś poza jej granicami. Słuchaczy jest niewielu, ale są uważni.

Czyj dranik?
W strefie gastronomicznej gościom festiwalu oferowane są naleśniki, panini i dania tradycyjnej kuchni polskiej – bigos i zapiekanka ziemniaczana. Wszyscy pracownicy punktu to Polacy, ale właściciel, Marcin, specjalnie zatrudnił kasjerów, którzy mówią po białorusku.
– Przez cztery dni sprzedajemy 500 kilogramów bigosu, jeśli nie więcej. Około tysiąca kartaczy i już 200 kilogramów babki ziemniaczanej sprzedaliśmy. Białorusinom smakują te dania. Podejdźcie do nas później – przebierzemy się w tradycyjne stroje – zaprasza Marcin.

W sąsiednim namiocie odbywa się najbardziej białoruski konkurs – próbują określić, które draniki (tak po-białorusku nazywają się placki ziemniaczane) są smaczniejsze – z mąką czy bez. Prowadzą te z mąką, ale tylko o kilka punktów.
– Dosłownie kilka minut temu wygrywały te bez mąki. Lubią je ci, którzy dbają o zdrowie i nie spożywają na przykład glutenu – opowiada kucharka.

Pytamy miejscowe kucharki, do kogo należą draniki – do Białorusinów czy Polaków. Po namyśle kobiety zgadzają się podzielić prawo pierwszeństwa po połowie.
– Ale u nas w Polsce też są bardzo smaczne i popularne.

Jak do historii festiwalu wpisali się Siarhiej Cichanouski i MOST
Na scenie Białostockiego Klubu Muzycznego rozpoczynają się pierwsze występy – śpiewa Dziadzieńka – Władysław Biernat, frontman zespołu Dzieciuki. Jako członek kilku zespołów, wyjdzie na scenę co najmniej trzy razy.
– Dawajcie, trzeba wesprzeć Dziadzieńkę – zagrzewa słuchaczy Oleg.
Mężczyzna przyjeżdża na TUTAKA drugi rok z rzędu. Na festiwal przywozi biało-czerwono-białą flagę i „poluje” na autografy medialnych osób.
– Zbieram historię festiwalu. Proszę o autografy ludzi, których znam. Na przykład, podchodziłem do ochroniarza. W zeszłym roku dostałem autograf wojewody, zastępcy naczelnika [wydziału] ds. cudzoziemców, Pawła Łatuszki i Swiatłany Cichanouskiej. W tym roku złapałem Siarhieja Cichanouskiego, Kristinę Drobysz, Pomidorowa.

My również składamy autograf – teraz MOST oficjalnie wchodzi do historii festiwalu.

Prawdziwi mężczyźni zlizują piwo z cudzych brzuchów
Pogoda ma swoje plany – lekki deszcz przechodzi w ulewę. Artur i Igor zapraszają, żeby przeczekać niepogodę w ich namiocie – młodzi mężczyźni przyjechali na festiwal z Białegostoku.
– Znaleźliśmy ten namiot na śmietniku – taki przestronny, ale ktoś go wyrzucił – rozkłada ręce Artur.
Ulewa się wzmaga – krople deszczu delikatnie stukają o dach – i nas zalewają.
– A, teraz jasne, dlaczego go wyrzucili. Dziurawy – domyśla się Igor.
Gdy tylko wychodzi słońce, uczestnicy wychodzą z ukrycia. Z głośników słychać „Pieriemien” Wiktora Coja i „Hości” Krambambuli.

Otwierane są puszki z piwem – dwóch młodych mężczyzn urządza improwizowany konkurs i zlizuje piwo z brzuchów.
– No, jesteś prawdziwym mężczyzną – dopingują się nawzajem.
Obok pierwsza „ofiara” festiwalowego dnia – mężczyzna śpi prosto na ziemi. Od namiotu dzieli go zaledwie metr, ale nie udało mu się pokonać tego dystansu.
„Białoruskie festiwale są lepsze od polskich”
Do występu gwiazd zostało już niewiele czasu. Białorusini stopniowo gromadzą się przy głównej scenie i wyciągają flagi. Pojawia się ochrona i pracownicy pogotowia ratunkowego.
Jakub przyjechał na TUTAKA z Wrocławia. Mężczyzna odwiedza festiwal po raz drugi, żeby lepiej poznać białoruską kulturę i nauczyć się języka.
– Jestem w połowie Polakiem. Moja mama pochodzi z Białorusi, urodziła się niedaleko Białowieży. Białoruskie festiwale są lepsze od polskich, ponieważ to moja kultura, moja ojczyzna – uśmiecha się Jakub.

Dmitrij przyjechał, żeby posłuchać Lawona Wolskiego.
– Bardzo lubię muzykę – to dla mnie narkotyk. A jeszcze bardziej lubię białoruską muzykę. W dawnych czasach, jak jeszcze były kasety, szukałem nagrania „Troicy”, „Kramy”, N.R.M. – to była cała epoka. A jak przeniosłem się do Polski, dowiedziałem się, że jest TUTAKA i grają moje ulubione zespoły. To super.
Na scenę wchodzą Dzieciuki – muzyka wypełnia przestrzeń, widzowie tańczą i śpiewają. Grupa miejscowych nastolatków ze zdziwieniem patrzy na to, co się dzieje – chłopaki przyszli na koncert z Gródka.
– Rock and roll – pokazując „rogi”, głośno krzyczy jeden z nich.


„Koncert dobry, przy piwie byłoby jeszcze lepiej”
Koncert dudni do północy i kończy się hitem „Goście”. Uczestnicy, którzy zostają na noc, wracają do namiotów. A my próbujemy znaleźć samochód, żeby dojechać do Białegostoku. Pociągi o tej porze już nie kursują.
Udaje się za trzecim razem — do swojego auta zabiera nas grupa Białorusinów. Proponujemy zapłacić za transfer, ale chłopaki odmawiają.
— Dobry koncert, podobał mi się. Przy piwie, pewnie, byłoby jeszcze lepiej — podsumowuje festiwalowy dzień jeden z naszych współpasażerów.