Zaledwie 10 kilometrów od polsko-białoruskiej granicy leży wieś Bohoniki. Od ponad 300 lat mieszkają tam Tatarzy wyznający islam. W święto Kurban Bajram dziennikarze MOST odwiedzili tę miejscowość, rozmawiali z jej mieszkańcami i zobaczyli, jak Tatarzy od stuleci pielęgnują swoje tradycje.
Kurban Bajram to muzułmańskie święto ofiarowania, obchodzone na zakończenie pielgrzymki (hadżdż) do świętego domu Allaha w Mekce. Uznawane jest za jedno z dwóch najważniejszych świąt w islamie. W 2025 roku Kurban Bajram rozpoczął się wieczorem 5 czerwca, a główne obchody przypadły na piątek, 6 czerwca.
„Putin do nas nie dotarł, ale Łukaszenka to już tu siedzi”
Z Sokółki, najbliższego miasta po stronie polskiej, do Bohonik docieramy rowerami. Wieś cieszy się popularnością wśród turystów — jest zadbana, panuje porządek. Wzdłuż drogi stoją schludne domy. Na ulicach nie ma nikogo.

Restauracja tatarska „U Mahmeda” jest zamknięta. Ręcznie napisane ogłoszenie informuje, że dziś jest dzień wolny. Wygląda na to, że nie uda nam się spróbować tatarskich pierogów z mięsem — nazywanych tutaj kołdunami.
Widząc nasze zakłopotanie, mieszkanka domu naprzeciwko przywołuje nas do siebie. Zofia Bogdanowicz mieszka w Bohonikach od urodzenia. Mówi po polsku i po białorusku. Na pytanie, czy ma tatarskie korzenie, żartuje:
— A co, nie widać?
— Mieliśmy dużą rodzinę — pięcioro dzieci. Wszyscy mieszkaliśmy w tej chacie, ma już około 200 lat. Tutaj jest dobrze — przestrzeń, zieleń. Putin do nas nie dotarł. Ale Łukaszenka, szczerze mówiąc, to już tu siedzi — Zofia wykonuje charakterystyczny gest w stronę szyi.

Mogła jeździć do Grodna nawet trzy razy dziennie
Kobieta zaprasza nas do środka. Wnętrze jest jasne, na podłogach leżą dywany. Na ścianie — ozdobne drewniane półeczki, które Zofia kupiła w Grodnie. Przyznaje, że zanim zamknięto tę część granicy, potrafiła jeździć do Grodna nawet trzy razy dziennie — kupowała tam papierosy i alkohol, żeby sprzedawać je później w Polsce. Teraz możliwości dodatkowego, choć nie całkiem legalnego zarobku, zostały odcięte.

Zofia przechowuje Koran, który otrzymała w prezencie od imama. Na stole leży kilka kalendarzy z muzułmańską symboliką i zdjęciami Tatarów.
— Kiedy byłam młodsza i pieniędzy było więcej, to gotowałam nasze tradycyjne potrawy. Teraz — ach — Zofia ze zmęczeniem opuszcza rękę. — Sił już prawie nie ma, zdrowie też szwankuje. A syn… ten diabeł, pijak.

Jakby wyczuwając, że rozmowa zeszła na jego temat, z sypialni wychodzi Januś. Wcześniej pracował jako kierowca i często bywał w Anglii. Potem — jak twierdzi — „trafił do więzienia za nic”. Teraz mieszka w Bohonikach, nie ma stałej pracy.
— Mój ulubiony bokser to Mike Tyson. Też mógłbym się bić jak on, gdyby nie to przeklęte więzienie — Januś zaczyna płakać.
Łzy pojawiają się też w oczach Zofii Bogdanowicz. Aby się rozproszyć, wyciąga rodzinne zdjęcia.
— Piszę też wiersze — mówi, nosząca to samo nazwisko co białoruski poeta, i recytuje z pamięci wersy, w których mieszają się języki polski i białoruski:
Staić miačeć u Bochownikach. Miačeć stary, zabytkowy — pa ramoncie jość jak nowy.

„Tatarzy z Białorusi prawie już nie przyjeżdżają”
Wiejska ulica stopniowo zapełnia się samochodami — do Bohonik przyjeżdżają Tatarzy z Białegostoku, Sokółki oraz z tatarskiej wsi Kruszyniany, oddalonej o 30 kilometrów. Uroczysta modlitwa odbędzie się w miejscowym meczecie, zbudowanym w XVIII wieku. Po niej wierni udadzą się na cmentarz, by uczcić pamięć przodków. Finałem Kurban Bajramu będzie ofiara — dziś zostaną zabite dwie krowy. W zeszłym roku, jak wspominają mieszkańcy, złożono w ofierze aż siedem.
Mirosława Lisowska mieszka w Bohonikach od czterech lat i pracuje jako przewodniczka. Na święto zamówiła sobie strój narodowy — przyjaciółka przywiozła go do Bohonik prosto z Kazachstanu.
Mirosława opowiada, że turyści z innych regionów Polski, z Niemiec i Litwy regularnie odwiedzają wieś. Jedni są ciekawi, jak żyją muzułmanie w katolickim kraju. Inni szukają swoich korzeni.
— Jestem Tatarką, a moja babcia pochodzi z Iwie. Ale teraz z Białorusi Tatarzy prawie już nie przyjeżdżają. Tylko ci, którzy mają dokumenty (wizy — przyp. MOST). Tradycje naszych i waszych Tatarów są bardzo podobne — bo przed drugą wojną światową mieszkali razem.

„W Skidlu była cała tatarska ulica”
Do rozpoczęcia świątecznej modlitwy zostało około dziesięciu minut. Wierni witają się nawzajem słowami „z Bajramem!” i całują w oba policzki. Dzieci w taqiyah biegają wokół ławek, a przy wejściu do meczetu zbierane są datki.

Maria Wilkomanowicz i jej syn Aleksander przyjechali na święto z Białegostoku. Ale rodzina ma białoruskie korzenie — Wilkomanowiczowie pochodzą z obwodu grodzieńskiego.
— Urodziłam się w 1937 roku w Skidlu. Meczetu tam nie było, ale w Skidlu była cała tatarska ulica, na której mieszkało kilka rodzin. Po wojnie przyjechałam do Polski jako repatriantka — wspomina kobieta.
Po przyjeździe do komunistycznej Polski Maria nadal uczęszczała do meczetu i wychowała syna w tradycji muzułmańskiej.

Do mikrofonu imam ogłasza, że modlitwa zaraz się rozpocznie i prosi, by wierni nie stawali za meczetem. To wywołuje lekkie zamieszanie — ludzie nie są pewni, gdzie dokładnie nie wolno im stać. Po chwili niepewności większość pozostaje na swoich miejscach.
W przejściu Tatarzy zdejmują buty — jest ich tak wiele, że nie mieszczą się już na półkach. Kobiety i mężczyźni rozdzielają się do dwóch pomieszczeń — rozpoczyna się nabożeństwo.

„Syn potrafi się modlić i czytać, a ja — nie”
Na ogrodzonym terenie dwie krowy skubią trawę — wkrótce zostaną złożone w ofierze. Filmowanie rytuału jest zabronione — zostajemy o tym poinformowani dość stanowczo.
— Niedługo jadę, będziemy zarzynać osiem baranów — mówi nam Adam Szczęsnowicz, który przyjechał na święto z Sokółki. — Potem kurbaninę rozdaje się ludziom, ja też dostanę kawałek. Każdy Tatar w swoim życiu powinien przynajmniej raz złożyć ofiarę.

Matka Adama pochodzi z Nowogródka. Jak wielu innych Tatarów, jego rodzina trafiła do Polski w ramach repatriacji. Mężczyzna wspomina, że w czasach komunistycznej Polski ludzie nie mogli otwarcie mówić o swojej wierze. Dlatego modlitwy uczono się na pamięć, ale nie potrafiono ich przetłumaczyć na język polski ani wyjaśnić ich znaczenia.
— Moja starsza siostra jeszcze pamięta czasy, gdy ludzie chodzili po domach i potajemnie uczyli się religii. Teraz jest inaczej — młodzież zna arabski. Mój syn potrafi się modlić i czytać, a ja nie — wstyd się przyznać.
„Otworzyłam drzwi i się przestraszyłam — przecież on cały czarny”
Po modlitwie Tatarzy udają się na cmentarz, by uczcić pamięć zmarłych. Nekropolia została założona w XVIII wieku i jest uznana za zabytek historyczny. Jedni niemal bezgłośnie odmawiają modlitwy przy grobach bliskich, inni myją nagrobki i wyrzucają zwiędłe kwiaty.

Miejscowi podpowiadają nam, że w oddalonym zakątku cmentarza chowani są migranci, którzy zginęli na polsko-białoruskiej granicy, próbując nielegalnie przedostać się do Unii Europejskiej. Najnowszy grób pochodzi z maja 2025 roku — zmarł 22-letni Adam Ishag Magomed. Na tabliczce widnieje napis po polsku: „Spoczywaj w pokoju”.

Ceremoniami pogrzebowymi i pochówkami zajmuje się imam Aleksander Bazarewicz. Jak mówią miejscowi, Bazarewicz bywa wzywany na granicę, gdzie pomaga tłumaczyć z arabskiego na polski. W rozmowie z „Nastojaszczeje Wriemia” opowiadał, że zgodnie z tradycją muzułmanin powinien zostać pochowany na muzułmańskim cmentarzu. — Dla nas nie ma znaczenia, jak ich nazywają ani w jakich okolicznościach zmarli. Najważniejsze jest, aby zostali pochowani z godnością na naszym cmentarzu — mówił imam.

W 2022 roku niektórzy mieszkańcy Bohonik starali się pomagać zarówno migrantom, jak i strażnikom granicznym. Zofia mówi, że migranta widziała tylko raz — młody mężczyzna poprosił ją wtedy o zapałki.
— Byłam sama w domu, otworzyłam drzwi i się przestraszyłam: o ja cię, przecież on cały czarny. Było wtedy zimno, zaprosiłam go na coś do jedzenia. Odmówił, wziął tylko zapałki — nic więcej. Dobrze ich traktuję — to biedni ludzie, którzy szukają szczęścia na ziemi. Po co ich łapać, dusić?