„Jako mama błogosławię cię, synu”. Poszliśmy na Marsz Równości we Wrocławiu

Marsz Równości we Wrocławiu. 7 czerwca 2025. Fot. MOST
W czerwcu w wielu polskich miastach odbywają się Marsze Równości, czyli parady równości. We Wrocławiu 7 czerwca w marszu wzięło udział około 10 tysięcy osób — i to mimo ulewnego deszczu. Białorusini mieszkający w mieście również zorganizowali własną platformę. Dziennikarka MOST przeszła ulicami Wrocławia w kolumnie marszu i poznała opinie zarówno jego uczestników, jak i tych, którzy próbowali mu przeszkodzić.
Tradycja obchodzenia Miesiąca Dumy LGBT+ w czerwcu sięga 1969 roku — to właśnie wtedy w USA miała miejsce seria tzw. zamieszek w Stonewall. Uznaje się je za pierwszy przypadek zorganizowanego oporu osób LGBT+ wobec systemu prześladowań.
Prawie wszystkie wrocławskie marsze zaczynają się w miejscu o symbolicznym znaczeniu — na placu Wolności. Wysiadamy z tramwaju i rozglądamy się, w którą stronę iść. Uśmiechnięci mężczyźni z tęczowymi bransoletkami wyraźnie zmierzają na marsz — decydujemy się iść za nimi.
Im bliżej placu, tym więcej policji. Niebieskie światła radiowozów rozświetlają całą ulicę.
Docieramy na miejsce około godziny 13 — akurat odsłaniana jest kolejna figurka krasnala. Niewielkie rzeźby krasnali to znak rozpoznawczy Wrocławia. Rozsiane po całym mieście, symbolizują szacunek wobec różnych zawodów i grup społecznych. Nowy wrocławski krasnal to „Człowiek Równości” — z dumnie uniesioną głową i powiewającą tęczową flagą.

W szeregu ustawiono namioty organizacji praw człowieka i różnych inicjatyw — dla osób transpłciowych, dla par LGBT+ powyżej 60. roku życia. W jednym z namiotów można anonimowo i bezpłatnie wykonać testy na HIV, kiłę i wirusowe zapalenie wątroby. Na miejscu rozdawane są również środki ochrony i lubrykanty. W innych stoiskach sprzedawane są tęczowe przypinki i tematyczna literatura. Za darmo serwuje się wodę z ogórkiem, cytryną lub miętą.
Deszcz zaczyna nieprzyjemnie siąpić, przez co ludzie zbierają się dość powoli. Około godziny 13 pod sceną stoi zaledwie około stu osób.

Po co Polakowi biało-czerwono-biała flaga?
Jeden z uczestników marszu trzyma drzewiec, na którym powiewa biało-czerwono-biała flaga. Mężczyzna przedstawia się jako Jakub, ale z uśmiechem dodaje, że można mówić na niego Jasza, bo „trochę mówi po białorusku”. Sam jest Polakiem.
— Zabieram ze sobą biało-czerwono-białą flagę wolnej Białorusi jako symbol oporu wobec krwawego dyktatora Łukaszenki, który — jak wiadomo — jest też wielkim homofobem — tłumaczy Jakub. Dodaje, że po raz pierwszy przyszedł z tą flagą na marsz w 2021 roku i od tego czasu spotyka tu wielu Białorusinów. — Dla mnie najważniejsze jest przypominanie o prawach człowieka. Ich łamanie to prosta droga do faszyzmu. Łukaszenka doszedł do władzy w 1994 roku, a już dwa lata później podporządkował sobie sądy (reforma konstytucyjna z 1996 roku osłabiła niezależność sądownictwa i w dużej mierze podporządkowała je władzy wykonawczej — przyp. MOST). Od tamtej pory krok po kroku niszczył demokratyczne instytucje. Za wiersze przeciwko dyktatorowi można było trafić do więzienia. Protestowanie przeciwko temu jest czymś naturalnym. A Marsz Równości to właśnie moment, żeby to pokazać.
Jakub ma również wiele zastrzeżeń wobec polskich władz. Z niepokojem mówi o zwycięstwie Karola Nawrockiego w wyborach prezydenckich, którego popiera konserwatywna partia Prawo i Sprawiedliwość.
— Dla mnie ten wybór był katastrofalny. Nie sądzę, by podpisał jakąkolwiek ustawę wspierającą osoby LGBT (w Polsce opracowano projekty ustaw o związkach partnerskich osób tej samej płci, ale ich los pozostaje niepewny — przyp. MOST). I choć teoretycznie coś da się przepchnąć przez rozporządzenia rządu, w obecnym rządzie jest wiele osób o prawicowych poglądach, które będą wszystko blokować — uważa Jakub. — Trzeba się temu sprzeciwiać — także na Marszach Równości.

„Nie rozumiem tych, którzy mówią: ‘Walczyliśmy o wartości demokratyczne, ale nie o to’”
Wśród udekorowanych platform, z których przemawiają aktywiści, łatwo dostrzec tę białoruską. Widnieje na niej duży napis „Каханне” (Miłość), nietypowa flaga — „Pogoń” na tęczowym tle — oraz drag queen, czyli mężczyzna występujący w kobiecej roli.
Wkrótce podchodzą Anastazja i Iryna — brały udział w przygotowaniu platformy. Anastazja opowiada, że białoruska platforma na Marszu Równości pojawia się już po raz czwarty.
— Organizujemy różne wydarzenia, pracujemy z młodzieżą, z kobietami, z białoruską społecznością LGBTQ+ tutaj, we Wrocławiu — dodaje Iryna. — Uznałyśmy, że skoro nie możemy robić tego otwarcie na Białorusi, to musimy robić to tutaj, w Polsce.

Nawet wśród rodaków nie brakuje przeciwników łączenia biało-czerwono-białej i tęczowej flagi. Z takim zarzutem do dziewczyn podeszła grupa młodych osób ubranych na czarno — i to właśnie w dniu Parady. Rozmówczynie są przekonane, że była to prowokacja.
— W 2020 roku wychodziłyśmy na ulice w imię wolnej Białorusi, w obronie praw człowieka. I dziś wiemy, że prawa muszą obowiązywać wszystkich — zarówno większość, jak i mniejszość. Nie rozumiem ludzi, którzy mówią: „Walczyliśmy o wartości demokratyczne, ale nie o to”. To po prostu brak wiedzy, brak doświadczenia — mówi stanowczo Anastazja.
„Jako mama błogosławię cię, synu. I ciebie też, synu”
Mimo coraz silniejszego deszczu, uczestnicy gromadzą się pod sceną. Wszystkie wystąpienia są tłumaczone na język migowy.
Na scenę wchodzi Marcin i przedstawia publiczności swojego chłopaka Alexa. Nagle klęka na jedno kolano i oświadcza się. Plac eksploduje entuzjazmem. Gdy pierwsze emocje opadają, Alex również wyciąga pierścionek — i także oświadcza się swojemu partnerowi. Obaj są w szoku, ale wymieniają się pierścionkami i całują.
Na razie to raczej symboliczny gest — Polska nie rejestruje ani nie uznaje małżeństw jednopłciowych.

Na scenę z uśmiechem wychodzi mama Marcina.
— Jako mama błogosławię cię, synu. I ciebie też, synu — mówi.
Później w wywiadzie dla telewizji TVN24 dodaje:
— Chciałabym, żeby mój syn miał takie same prawa, jakie ja miałam, kiedy wychodziłam za mąż za swojego męża.
„Nie jesteśmy obywatelami drugiej kategorii”
Dla uczestników ważne jest to, że w wydarzeniu biorą udział przedstawiciele władz.
— Wrocław staje się miastem, w którym każdy może być sobą — bez strachu, z podniesioną głową i dumą — mówi aktywistka i pełnomocniczka prezydenta Wrocławia ds. równego traktowania Alina Szeptycka.
Podkreśla, że to już siódmy Marsz Równości odbywający się pod patronatem prezydenta miasta, a Wrocław jest oficjalnym partnerem wydarzenia.
— Nie jesteśmy obywatelami drugiej kategorii. Nasze prawa i nasze bezpieczeństwo nie mogą być wiecznie odkładane na później. Nie ma nic ważniejszego niż bezpieczne i godne życie każdego z nas — zaznacza.
W pewnym sensie rozwiewa też obawy Jakuba:
— Zawsze idziemy w stronę równości, wolności i praw człowieka — niezależnie od wyników wyborów, niezależnie od tego, co nas otacza.

„Głuche lesbijki zamawiają głuche dzieci” i inne lęki homofobów
Gdy ze sceny wciąż płyną ostatnie przemówienia przed rozpoczęciem marszu, na plac zaczynają się schodzić przeciwnicy osób LGBT+. Małe grupki pojawiają się jakby znikąd. Na transparentach — budzące grozę hasła i grafiki. Jeden z nich opowiada o parze głuchych lesbijek, które „zamówiły” sobie głuche dziecko.
Większość uczestników nie zwraca na nich uwagi. Bębniarki dalej wybijają rytm, zgromadzeni tańczą i śpiewają. Niektórzy robią zdjęcia protestującym — wygląda na to, że nikt nie traktuje ich poważnie.

W końcu o 14:45 przemówienia dobiegają końca i rozpoczyna się sam marsz — kolumna rusza z placu Wolności. Pochód otwiera grupa z transparentem „Równość bez granic”, za nimi jedna po drugiej wyruszają platformy, a za nimi płynie wielotysięczny tłum ludzi. Białoruska platforma należy do najbardziej energetycznych: bańki mydlane, muzyka, taniec.

Niektórzy przeciwnicy osób LGBT ustawili się przy krawędziach trasy marszu. W okolicach ulicy Jana Pawła II chłopak i dziewczyna trzymają transparent z przekreśloną tęczową flagą i napisem „Stop pedofilii”. Od uczestników marszu oddziela ich policyjny bus i kilku funkcjonariuszy w kaskach.
Z głośników przeciwników słychać hasła o tym, że „małżeństwa jednopłciowe są niepotrzebne”, a LGBT „to aborcja, pedofilia i masturbacja”. Trudno zrozumieć logikę tego przekazu — kolumna reaguje na niego raczej obojętnie, niektórzy tylko lekko się uśmiechają.

„Mamy prawo do miłości”
Tatsiana idzie ulicami Wrocławia z biało-czerwono-białą flagą na ramionach. Obok niej Uljana z Ukrainy.
— Jesteśmy tutaj po to, żeby wspierać swoich ludzi — mówi Tatsiana.
— Żeby bronić naszych praw, żebyśmy nie musiały się bać, co pomyśli społeczeństwo, kiedy pokażemy się publicznie — dodaje Uljana.
Dla Polki Roro udział w marszu to akt wolności.
— W moim otoczeniu jest dużo homofobii. Dla mnie to wydarzenie to wsparcie dla innych ludzi, ale też dla mnie samej — żebym mogła być sobą. Pokazać sobie i innym, że mamy prawo do miłości — mówi. — W moim rodzinnym mieście wszystko jest bardziej ukryte, ale we Wrocławiu mamy wsparcie. Tutaj mamy swoją platformę — z przyjaciółmi, którzy mówią: „Możesz być sobą”.

Gdy kolumna wraca na plac Wolności, szeregi uczestników zaczynają się przerzedzać. Większość namiotów jest już złożona, ale ten, w którym można bezpłatnie i anonimowo wykonać testy na HIV, nadal działa. Przed wejściem ustawia się wyraźna kolejka — głównie młodych ludzi.
Tymczasem uczestnicy rozchodzą się po mieście. W kawiarniach, sklepach, na ulicach — wszędzie uśmiechnięci ludzie w kolorowych strojach, z tęczowymi parasolkami, symbolami i brokatem. Choć niebo pozostało szare, tęcza i tak była wszędzie.
