„Przez 14 dni gotowałam wywary”. Odwiedziliśmy białoruski Festiwal Chłodnika we Wrocławiu

„Przez 14 dni gotowałam wywary”. Odwiedziliśmy białoruski Festiwal Chłodnika we Wrocławiu

Zdjęcie z archiwum organizatorów

Khrystsina Haranina
Khrystsina Haranina

3 czerwca 2025, 13:00

We Wrocławiu po raz pierwszy odbył się Festiwal Chłodnika — wydarzenie, które 31 maja zgromadziło Białorusinów wokół talerza tradycyjnej potrawy. Goście mogli samodzielnie skomponować chłodnik, wziąć udział w konkursach, posłuchać historii o pochodzeniu dania — i przez chwilę poczuć się jak w domu. Dziennikarka MOST była na miejscu i rozmawiała z uczestnikami oraz organizatorami wydarzenia.

„To przecież miejsce mocy”

Gdy w parku Klecińskim zauważamy ludzi siedzących na kocach i zajadających się warzywami, wiemy, że trafiliśmy pod właściwy adres. Niektórzy rozmawiają, inni po prostu łapią słońce. Atmosfera — przytulna i domowa.

Barys przyszedł na festiwal jako zwykły uczestnik, ale wkrótce wciągnął się w przygotowania.

— To bardzo ciekawe wydarzenie, które łączy i zbliża ludzi. Mieszkam niedaleko i nie miałem szans, żeby nie przyjść. Staram się nie opuszczać żadnej imprezy, bo nawet gdy mieszkałem na Białorusi, nie było tam takiej różnorodności wydarzeń — opowiada Barys.

Przyznaje, że przyszedł nie tyle na festiwal kulinarny, co do przestrzeni, w której „czujesz, że jesteś na swoim miejscu”.

— To przecież miejsce mocy — wskazuje wokół siebie Barys. — Takie drzewa tutaj, stuletnie, może nawet dwustuletnie. Te zapachy wiosny…

„Postanowiliśmy: zróbmy wersję demo”

Organizacja festiwalu rozpoczęła się dosłownie trzy tygodnie przed wydarzeniem. Pomysł wyszedł od historyka Aleśa Biełego — to on zaproponował wspólnocie „Białorusini Wrocławia” zorganizowanie niewielkiego pikniku poświęconego chłodnikowi.

— Mieliśmy bardzo mało czasu. Postanowiliśmy: zróbmy wersję demo. Skromne święto — zobaczymy, czy w ogóle ktoś się zainteresuje. Początkowo przyszło około dziesięciu osób, niemal wszyscy z ekipy organizacyjnej. Było trochę nerwowo, że nikt więcej nie dotrze — przyznaje Weranika, organizatorka festiwalu.

Ale ludzie jednak przyszli — więcej, niż się spodziewali. Przygotowano około 70 porcji chłodnika, maksymalnie na setkę — i wszystko się rozeszło, ale nikt nie został z pustym talerzem. Najszybciej zniknął chłodnik z burakami, zauważyła Weranika. Choć właśnie jego było najwięcej, to skończył się jako pierwszy.

Organizatorzy postanowili połączyć kilka formatów: oprócz pikniku z chłodnikiem, na gości czekał miniwykład o historii potrawy oraz konkursy. Oddzielnie działała strefa, w której każdy mógł samodzielnie skomponować swój chłodnik — z burakami, zieleniną, jajkiem, śmietaną i innymi składnikami. W efekcie mogły powstać dziesiątki, jeśli nie setki wariantów tej samej potrawy — w zależności od smaku, przyzwyczajeń z dzieciństwa i kulinarnych odkryć na emigracji. Obok rozdawano gotowe porcje do degustacji.

— Chcieliśmy zrobić coś prostego, ale spójnego: i o jedzeniu, i o tradycji, i o naszych ludziach — mówi Weranika.

Podczas naszej rozmowy goście wciąż przychodzą. Główny bohater festiwalu — chłodnik — już się skończył, ale gości witają z uśmiechem i proponują warzywa, których zostało jeszcze całe wiadro.

„Na najbliższy rok, chyba już się najadłam chłodnika”

Dla Weraniki przygotowania do festiwalu wiązały się z kulinarnymi eksperymentami. Mówi, że aby wybrać trzy podstawy chłodnika, przez dwa tygodnie testowała różne warianty, porównywała i dopracowywała smak do ideału.

— Przez 14 dni robiłam różne wywary, próbowałam różne przepisy i wszystko degustowałam. Na najbliższy rok, chyba już się chłodnika najadłam — śmieje się.

Jej faworytem został chłodnik na szczawiu z musztardą, zieleniną i śmietaną — prosty, ale o charakterystycznym kwaśno-pikantnym smaku.

Jak chłodnik podawano w bogatych domach

Tacciana, jedna z uczestniczek festiwalu, szczególnie zapamiętała wykład o historii chłodnika.

— Była taka mini-ankieta podczas wykładu, od razu przyciągnęło to ludzi. I taka zagadka mi utkwiła w pamięci: przyjechał król, podano mu chłodnik. I co do niego dodano, że tak się zasmucił? — wspomina Tacciana. — Okazało się, że to był lód. Ciekawe — w bogatych domach tak właśnie go serwowano.

„Chłodnik to smak rodzinnego domu”

Zauważamy, że wielu gości festiwalu ma na sobie ubrania w przyjemnych odcieniach różu, zieleni lub bieli — jakby same potrawy zamieniły się w ludzkie postacie. Okazuje się, że na miejscu odbywa się konkurs strojów w kolorach chłodnika. Alesia (imię zmienione) przyszła w różowej spódnicy i bluzce — idealnie wpisujących się w barwy bohatera dnia.

Dla tej kobiety festiwal był jednak czymś znacznie głębszym niż tylko wizualny performance czy jedzenie.

— Kiedy zobaczyłam zapowiedź wydarzenia, poczułam ogromną wdzięczność dla ludzi, którzy postanowili je zorganizować — to jak „proste słowa i proste rzeczy” — domowe ciepło i przytulność — opowiada Alesia. — Swoją drogą, odkąd jestem na emigracji, ani razu go nie gotowałam — a to była świetna okazja, by przypomnieć sobie smak tej tradycyjnej białoruskiej potrawy.

W domu Alesi chłodnik podawano z pieczonymi ziemniakami.

— Chłodnik to smak dzieciństwa, rodziców, domu rodzinnego, tradycji, szczypiorku i koperku z ogródka, zapachu ogórków roznoszącego się po całym domu i tego, że do chłodnika zawsze muszą być smażone ziemniaki — kontynuuje. — My jedliśmy go właśnie tak. Wiem, że jest tradycja gotowania chłodnika na kefirze, ale mi to nie smakuje, bo mama zawsze robiła go na wodzie i śmietanie.

hłodnik
Zdjęcie z archiwum organizatorów

Sekret w occie

Oprócz konkursu strojów, podczas festiwalu wybierano również najlepszy chłodnik. Goście degustowali dania przygotowane przez uczestników i głosowali na najsmaczniejszy wariant. Zwyciężyła Nadzieja. Cieszy się szczerze, że wzięła udział — i z łatwością zdradza sekret swojego firmowego przepisu.

— Wydaje mi się, że mój sekret tkwi w occie — mówi. — Mało kto to lubi, ale polecam spróbować dodać odrobinę octu dla pikanterii. Ale mam wrażenie, że chłodnika nie da się przygotować niesmacznie.

Szczególnie zaskoczył ją jeden ze składników użytych przez inną uczestniczkę — i teraz Nadzieja planuje wypróbować ten wariant w domu.

— Wcześniej nie słyszałam, że do chłodnika można dodać cytrynę — dziwi się Nadzieja. — A dziewczyna, która brała udział razem ze mną, dodała cytrynę — i bardzo mnie to zaciekawiło. Następnym razem na pewno spróbuję.

Jakby w białoruskim parku

Kiedy wychodzimy z festiwalu, w parku wciąż jest sporo ludzi. Przechodząc obok, tu i tam słyszymy znajome słowa — słychać raz rosyjski, raz białoruski. Przez chwilę wydaje się, że to nie Wrocław, a zwykły białoruski park, gdzie wieczorny plan jest jeden — ugotować chłodnik.

I dopóki w Polsce można jeszcze znaleźć koper i buraczki, białoruskie lato będzie trwać.

Podobne artykuły