Podejrzane listy i fałszywe groźby deportacji. Kto straszy białoruskich przedsiębiorców w Polsce?

Podejrzane listy i fałszywe groźby deportacji. Kto straszy białoruskich przedsiębiorców w Polsce?

Jeden z otrzymanych listów i zrzut ekranu z „Bajmapki”. Kolaż MOST

MOST
MOST

5 czerwca 2025, 13:20

W maju kilku Białorusinów mieszkających w Polsce otrzymało podejrzane listy, rzekomo od polskich służb specjalnych. Informowano w nich, że ze względu na zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego ich karty pobytu zostały unieważnione i że muszą pilnie opuścić Polskę. Problem w tym, że listy zostały wysłane z Niemiec, a koperty były podpisane z błędami. MOST postanowił przyjrzeć się tej sprawie i zauważył: trzech odbiorców, o których wiemy, prowadziło w Polsce działalność gospodarczą. Co więcej, informacje o tych firmach były zamieszczone na „ByMapka” — mapie białoruskiego biznesu za granicą. Wysyłka listów zbiegła się w czasie z operacją białoruskich służb przeciwko platformie „Nowa Białoruś”, która agregowała dane z „ByMapki”.

Czym są te dziwne listy „od służb”

Listy, które otrzymali Białorusini, choć były rzekomo podpisane przez zastępcę szefa Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego (ABW) Adama Ciszewskiego, nie budziły zaufania. Po pierwsze, wiadomo nam przynajmniej o jednym przypadku, w którym list otrzymał Białorusin posiadający polskie obywatelstwo. Od niego również żądano opuszczenia Polski, grożąc deportacją. Oczywiście Polska nie może deportować własnych obywateli, ani też pozbawić ich karty pobytu (która nie jest im w ogóle potrzebna).

Po drugie, listy zostały wysłane z Niemiec. W samych dokumentach brakowało jakichkolwiek danych osobowych odbiorców — imiona i nazwiska widniały jedynie na kopertach. Treść wszystkich znanych nam listów była identyczna.

Po trzecie, w listach cytowano przepisy prawa, które albo już zostały uchylone, albo w ogóle nie istnieją. Nawet te obowiązujące były interpretowane niepoprawnie.

Po czwarte, koperty były podpisane w dziwny sposób. Na przykład w co najmniej jednym przypadku list został zaadresowany do „Spolka z ograniczona odpowiedzialnoscia”. Oznacza to, że nadawca nie znał polskich znaków diakrytycznych (ó, ł, ą, ś). Trudno też uwierzyć, że ktoś w Polsce użyłby pełnej nazwy formy prawnej spółki — standardowo używa się skrótu Sp. z o.o..

ABW już potwierdziła, że nie ma związku z tymi listami. W odpowiedzi na zapytanie „Biełsatu” urząd określił działania nadawców jako dezinformację: „[Działania] mogą mieć na celu wywołanie niepokoju społecznego” — czytamy w odpowiedzi.

Dlaczego przypuszczamy, że ta wysyłka listów ma związek ze sprawą „ByMapki”

Jedna z Białorusinek, która otrzymała taki list, zauważyła, że jej imię i nazwisko zostały zapisane po polsku, ale transliterowane z rosyjskiej wersji zapisu. Tymczasem wszędzie w Polsce posługiwała się wersją zgodną z białoruskim paszportem, czyli transliteracją z języka białoruskiego. „Rosyjskiej wersji” swojego imienia i nazwiska nie używała nigdzie w Polsce — z wyjątkiem jednego źródła — „ByMapki”. To właśnie tam umieściła informacje o swoich usługach, podając dane w wersji rosyjskiej.

MOST sprawdził kolejną odbiorczynię listu — jej działalność również została zarejestrowana na „ByMapce”.

Andriej (imię zmienione), który już w maju opowiedział nam o liście, również zaznaczył, że jego firma wcześniej znajdowała się na mapie białoruskiego biznesu za granicą. Z czasem jednak usunął informacje o swoim przedsiębiorstwie.

Zaraz po otrzymaniu listu Białorusin skierował oficjalne pismo do Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, aby poinformować o zaistniałej sytuacji. Niedawno otrzymał odpowiedź.

– Napisali, że nie wysyłali [tych listów] i poprosili o przesłanie oryginałów – mówi mężczyzna. – Ale czy to ma sens? Czy to coś zmieni?

Nie wiemy, czy działalności innych odbiorców listów były zarejestrowane na „ByMapce”, ale wiadomo, że co najmniej dwoje z nich prowadziło działalność gospodarczą (pisała o nich „Nasza Niwa”).

Listy zostały wysłane 14 maja. A atak informacyjny na platformę „Nowa Białoruś” rozpoczął się 19 maja. Wtedy rzekomy młody informatyk Alaksiej Burbicki opowiedział w programie blogera Siarhieja Piatruchina, że dane użytkowników platformy zostały skradzione.

Wyciek tego, co i tak było publicznie dostępne

Twórcy „Nowej Białorusi” szybko zdementowali słowa Burbickiego – zresztą nie było czego kraść: do rejestracji na platformie wymagany był jedynie adres e-mail.

Wkrótce jednak pojawiły się informacje, że na Białorusi w związku ze sprawą „Nowej Białorusi” dochodzi do zatrzymań. Co ważne – nie chodziło o użytkowników „Nowej Białorusi”, lecz o przedsiębiorców, którzy zarejestrowali swoje firmy na „ByMapce” – mapie białoruskiego biznesu za granicą. Tam również nie było do czego się „włamywać”: wszystkie dane o firmach były dostępne publicznie (do tego właśnie ta mapa została stworzona).

Zawartość mapy rzeczywiście można było zobaczyć w aplikacji SVAE (część platformy „Nowa Białoruś”), która agreguje wydarzenia, meetupy, firmy i inne informacje z otwartych źródeł. Jednak same firmy nie były rejestrowane w SVAE. „ByMapka” to osobny projekt, który nie został uznany na Białorusi za ekstremistyczny.

Podobne artykuły