„Skoro on dał radę, to ja też mogę”. Polski stand-uper nauczył się rosyjskiego i występuje przed emigrantami

Robert w trakcie wywiadu / Kadr z filmu na kanale „Теперь Матеуш”
Polak Robert Biełecki zainteresował się humorem wschodnich sąsiadów, gdy wyjechał do pracy do Anglii — mieszkał tam z Ukraińcami, Litwinami i Łotyszami. W rezultacie nauczył się języka rosyjskiego i zajął się stand-upem. Żartuje wyłącznie po rosyjsku i występuje przed Białorusinami oraz Ukraińcami. MOST zapytał komika, czym białoruski humor różni się od polskiego i na jakie tematy nigdy by nie zażartował.
Oglądał propagandystę, żeby nauczyć się przekleństw
W szkole Robert miał lekcje rosyjskiego i przedmiot ten bardzo mu się podobał. Jak mówi, robił nawet prace domowe za kolegów z klasy. Jednak dopiero w Anglii miał możliwość praktykowania języka z osobami z byłego ZSRR.
— Kiedy po siedmiu latach wróciłem do Polski, postanowiłem zdać rosyjski na poziomie C1. Nie powiem, że było łatwo, ale intensywnie się przygotowywałem: sam dobierałem materiały, zapisałem się na kurs. Oglądałem Jurija Dudia, Leonida Parfionowa, a nawet Władimira Sołowjowa — żeby poznać przekleństwa, których nigdzie indziej nie mogłem znaleźć.
Nie wiedział, co robić na delegacji — trafił na stand-up
Robert opowiada, że stand-up w Polsce zaczął się rozwijać około 15 lat temu — wszystko zaczynało się od dwóch-trzech komików. Dziś w Warszawie niemal codziennie odbywają się open mic-y — występy, podczas których każdy chętny może przetestować swój materiał przed publicznością.
Robert zainteresował się stand-upem przypadkiem — kilka lat temu, podczas delegacji w Warszawie, nie wiedział, co robić wieczorem. Postanowił pójść na występ.
— Przez kolejne dwa lata chodziłem na stand-up raz w tygodniu. Nawet myślałem, żeby wystąpić, ale się bałem. Wtedy zacząłem rozmawiać z białoruskimi i ukraińskimi komikami.
Pokonać strach pomógł mu przykład innego Polaka, który jednak wyszedł na scenę i przeczytał swoje żarty z kartki.
— Wtedy pomyślałem: skoro on dał radę, to ja też mogę. Tym bardziej że wcześniej dużo obserwowałem innych komików — jak żartują, jak zachowują się na scenie. Przygotowałem wtedy pięciominutowe wystąpienie.
@robertbielecki95 Когда живёшь в 🇵🇱, и у тебя нету всех документов!!! #ужонд #варшавапольша #варшава #украинцывпольше #польша #документыпольша #кельцепольша #русскийязык #картапобыта #стандап #беларусывпольше #поляки #поляки #юмор #польскийязык #узбекстендар ♬ dźwięk oryginalny – Robert Роберт
„Bez tego słowa niektórzy Polacy w ogóle milczą”
Swoje pierwsze stand-upowe wystąpienie Robert poświęcił popularnemu polskiemu przekleństwu „ku**a”. — Bez tego słowa niektórzy Polacy w ogóle milczą — żartuje.
Temat spodobał się publiczności.
— Dostałem brawa, po występie ludzie podchodzili i mówili, żebym kontynuował. I spodobała mi się ta atmosfera — ludzie przyszli po prostu się pośmiać.
„Żeby wasi ludzie mieli chociaż jeden dzień wolny”
Od tego momentu Robert zaczął występować regularnie. Pisze swoje stand-upy po rosyjsku i występuje dla Białorusinów oraz Ukraińców. Głównym tematem jego żartów stał się stosunek Polaków do emigrantów.
— Po jednym z występów w Katowicach podeszła do mnie dziewczyna i powiedziała, że nawet nie myślała, że ten temat można tak ująć — z perspektywy Polaka.
Robert dodaje, że w większości przypadków zarówno Białorusini, jak i Ukraińcy reagują na jego żarty śmiechem — nawet jeśli zawierają drobne uszczypliwości.
— Na przykład pytam podczas występu: „Dlaczego w niedzielę sklepy w Polsce są zamknięte?” Po chwili ciszy dodaję: „Żeby wasi ludzie mieli chociaż jeden dzień wolny”.
Tematem, z którego śmieją się i Polacy, i Białorusini, są relacje damsko-męskie — opowiada Robert. Komik dodaje, że w polskim stand-upie można żartować z Kościoła czy partii rządzącej. Ale są tematy, z którymi nie odważyłby się wyjść przed publiczność — wojna i Holokaust.
— Byłem kiedyś na stand-upie, gdzie jeden komik bardzo ostro wypowiadał się o Holokauście, a inny żartował z choroby Alzheimera, na którą cierpiał [papież] Jan Paweł II. Bardzo mi się to nie podobało. Ostatni żart został przyjęty ciszą (nie było śmiechu ani braw — przyp. MOST).
„Białorusini się śmieją, ale nie klaszczą”
Białoruski stand-up różni się od polskiego tym, że komicy częściej używają tzw. „punchy” — puent, które mają rozbawić widza po krótkiej pauzie. Polscy komicy, zdaniem Roberta, wolą dłuższe, gawędziarskie wystąpienia, przeplatane żartami.
Robert zauważył też różnice wśród publiczności. Na polski stand-up przychodzą głównie osoby w wieku od 30 do 40 lat, natomiast widownia na występach rosyjskojęzycznych komików jest średnio o dziesięć lat młodsza.
— Ukraińcy są bardziej żywiołowi — klaszczą i czasem krzyczą. Białorusini się śmieją, ale nie klaszczą. A Polacy — robią jedno i drugie. Oczywiście wszystko zależy od nastroju — po ciężkim dniu człowiek raczej nie będzie zbyt energiczny.
Na występach zarobił 700 złotych, a wydał dwa tysiące
Jak mówi Robert, białoruscy i ukraińscy komicy-emigranci bardzo go wspierają. Ciągle przypominają mu, by zapisywał nowe pomysły, zapraszają na występy i jeżdżą z nim na koncerty do innych miast.
— Kiedy dwa lata temu dopiero zaczynałem występować, zobaczyłem plakat Maksa Konowałowa, Dymytro Naryszkina i Dymytro Sawiana (białoruscy stand-uperzy na emigracji — przyp. MOST). Napisałem do nich wtedy i zapytałem, czy mogę wystąpić jako support. Zgodzili się, a z Krakowa do Warszawy wracaliśmy już razem — wspomina Robert.
Obecnie komik przygotowuje się do występu w Łodzi — chce wziąć udział w koncercie Paszy Krywca.
— Napisałem do niego dosłownie wczoraj i zapytałem, czy mogę wystąpić. Pasza się zgodził — uśmiecha się Robert.
Stand-up zajmuje ważne miejsce w życiu Roberta, mimo to traktuje go jako hobby. Nie marzy o tym, by całkowicie poświęcić się tej dziedzinie czy występować przed tysiącami widzów. Przyznaje, że przez dwa lata zarobił na występach zaledwie 700 złotych, a na paliwo wydał około dwóch tysięcy.
— Żona nie jeździ ze mną na występy. Ale przynajmniej nie daje mi do zrozumienia, że moje hobby nie przynosi pieniędzy — to już jakaś forma wsparcia — żartuje Polak.