„To jak HIV u ludzi”. Białorusinka uratowała bezdomnego kota i próbuje wyleczyć go w Polsce z ciężkiej choroby

Irina i Kolia
Kolę — biało-szarego kota — Irina znalazła w Łodzi i uratowała przed mrozem. Przez trzy lata mieszkali razem, aż niedawno weterynarz-onkolog postawił mu diagnozę: wirus białaczki kotów (FeLV). Teraz dziewczyna szuka funduszy, by uratować futrzastego członka rodziny. Swoją historią podzieliła się z MOST.
Trzy lata temu Irina mieszkała z chłopakiem na obrzeżach Łodzi — w dzielnicy, gdzie bloki sąsiadują z domami jednorodzinnymi. Pewnego dnia, przy dwudziestostopniowym mrozie, młodzi ludzie usłyszeli płacz na ulicy. Na początku nie wiedzieli, co to jest, i zaczęli pytać sąsiadów. Okazało się, że to kot.
— Najpierw powiedziano nam, że to kot domowy, że ma właścicieli i tu mieszka, a na dwór tylko wychodzi — mówi Irina. — Zaczęliśmy go dokarmiać i z czasem dowiedzieliśmy się, że właściciel faktycznie istnieje, ale trafił do szpitala. Osoby, które mu pomagały, zabrały dwa psy, a kota zostawiły.
„Kot będzie u nas tylko wtedy, gdy zamieszkamy w zamku”
Irina nadal dokarmiała kota. Ale w pewnym momencie — jak mówi — „serce nie wytrzymało” i zaproponowała chłopakowi, żeby złapali zwierzę i zawieźli je do schroniska. Białorusinka zaznacza, że w Polsce bezdomnych zwierząt się nie usypia, w przeciwieństwie do Białorusi, dlatego ta opcja wydawała jej się najlepszym sposobem na uratowanie kota.
— Nie miałam nadziei, że zabiorę kota do siebie, bo mój chłopak był kategorycznie przeciwny. Powiedział, że kot będzie u nas tylko wtedy, gdy zamieszkamy w zamku, w którym będzie osobny pokój dla kota. Dużo się o to kłóciliśmy, bo bardzo tego chciałam — przyznaje Irina.
Ostatecznie Irina złapała kota i przyniosła go do domu. Chłopak zgodził się na tymczasowe przygarnięcie zwierzęcia — do czasu znalezienia nowego domu. Potem jednak się przekonał: kot zaczął wykazywać wobec niego zainteresowanie i bez strachu przychodził na ręce.
— Chłopak powiedział, że to nasz kot i nie trzeba mu szukać właścicieli — wspomina Białorusinka. — Kupiliśmy mu karmę, kuwetę. I tak Kolia został z nami.
„To jak HIV u ludzi”
Już trzeciego dnia Irina zabrała kota do weterynarza. Podczas wizyty lekarz nie wykrył żadnych problemów, ale zaproponował wykonanie badań — na śmiertelne choroby, wściekliznę i białaczkę. Wyniki były negatywne, z wyjątkiem ostatniego — wykazały utajoną formę wirusa kociej białaczki.
— Wirusowa białaczka kotów to jak HIV u ludzi. To złośliwa choroba wirusowa. Przenosi się [między zwierzętami] na przykład podczas wspólnego wylizywania się albo w trakcie porodu — opisuje chorobę Irina. — Weterynarz zaproponował podawanie interferonu (lek przeciwwirusowy i immunomodulujący — przyp. red.) profilaktycznie, ale nie zgodziliśmy się. Weterynarz powiedział, że być może układ odpornościowy poradzi sobie bez tego leku, a taka terapia jest dość kosztowna. Poza tym nie chcieliśmy stresować kota zastrzykami. Dlatego zdecydowaliśmy się to odłożyć.

„Usiadłam na kolanach w korytarzu i płakałam”
Przez trzy lata, jak mówi Irina, Kolia żył jak normalny zdrowy kot. Ale tej wiosny jego stan się pogorszył: w sobotni wieczór był aktywny, a następnego ranka leżał, nie podnosił się, odmawiał jedzenia i picia. Dziewczyna wpadła w panikę i zawiozła zwierzę do całodobowej kliniki weterynaryjnej.
— Tam zrobiono badania i potwierdzono obecność wirusa białaczki, a do tego jeszcze leukocytozę — liczba białych krwinek była fenomenalnie wysoka. To bezpośredni wskaźnik, że zaczyna się rozwijać białaczka — mówi Białorusinka. — Wróciliśmy do domu, usiadłam na kolanach w korytarzu i płakałam. Kolia to część rodziny. Modliłam się, żeby jeszcze pożył. Ciężko było zaakceptować, że śmierć jest tak blisko i że być może konieczna będzie eutanazja, by nie cierpiał.
Następnego dnia Irina skontaktowała się z weterynarzem, który wcześniej opiekował się Kolą. Potwierdził diagnozę i ponownie zaproponował terapię przeciwwirusową. Irina się zgodziła, ale postanowiła również poszukać alternatywnych rozwiązań.
— W facebookowej grupie poświęconej kotom z białaczką pewna Polka opowiedziała o dość nowym, mało znanym w Europie leku, który leczy tę chorobę. Jego opracowanie rozpoczęto 15 lat temu w Azji, ale na rynek trafił dopiero w 2025 roku. Są przypadki nawet całkowitego wyleczenia kotów z białaczki — relacjonuje Irina i wyjaśnia, że lek zawiera trzy białka, które wiążą komórki wirusa, uniemożliwiając ich rozwój, oraz stymulują szpik kostny do produkcji zdrowych krwinek.
„Moralnie było bardzo ciężko poprosić o pomoc”
Niektóre aspekty tej terapii budzą jednak wątpliwości. Kobieta opowiedziała, że lek można zamówić wyłącznie ze strony oficjalnego dystrybutora. Oszczędności Iriny skończyły się dosłownie w dwa dni: wizyta u weterynarza i badania kosztowały 2 tys. złotych, a przepisany lek przeciwwirusowy kolejne 1 tys. złotych. Na pierwszą dawkę nowatorskiego leku, która kosztowała ok. 2 tys. złotych, zabrakło środków.
— Jestem przedsiębiorczynią i zawsze starałam się zarobić pieniądze, dlatego moralnie było mi bardzo trudno zdecydować się na ten krok (poprosić o pomoc — przyp. red.). Ale ostatecznie założyłam zrzutkę — mówi Irina. — Ku mojemu zdziwieniu, Białorusini z całego świata odpowiedzieli. Pomogli także znajomi Polacy. Początkowo cel zbiórki wynosił 9 tys. złotych i połowę tej kwoty udało się zebrać w kilka dni — na pierwszą dawkę leku, badania i suplementy.
Od tego czasu kwota zbiórki wzrosła do 16 tys. złotych. Irina opowiada, że terapia okazała się bardziej skomplikowana i dłuższa, niż się spodziewała.
— Teraz zbiórka nie jest już tak pilna, bo stan Koli się ustabilizował. Czuje się lepiej — mówi.
Wkrótce jednak Irina dowiedziała się, że kot będzie potrzebował dożywotniej terapii. To ją zszokowało. Ale nie zrezygnowała z pomysłu leczenia zwierzaka.
— Postaram się uwzględnić to w swoim budżecie. Raczej nie będę kontynuować zbiórek — dodaje Białorusinka.

Weterynarz: „Leczenie jest eksperymentalne”
Czy warto leczyć kota na taką chorobę i jakie są rokowania? MOST zapytał weterynarkę Janę Żurawlową.
— Wirus białaczki kotów to niestety obecnie choroba nieuleczalna, która odbiera życie naszym pupilom. Ten wirus należy do rodziny retrowirusów — tej samej co HIV (wirus niedoboru odporności u ludzi).
Spośród dostępnych dziś metod leczenia stosuje się terapię objawową — w zależności od symptomów i ciężkości choroby. Istnieją też protokoły leczenia eksperymentalnego, na przykład z użyciem leku RetroMad1 (to właśnie ten lek zalecono Irinie — przyp. red.) lub RetroMad1 w połączeniu z interferonem.
Z dostępnych danych wynika, że terapia ta jest dobrze tolerowana przez koty, nie wykazano poważnych skutków ubocznych. Niestety badania przeprowadzono na małych grupach, więc trudno jeszcze mówić o jej wysokiej skuteczności.
Ponieważ leczenie ma charakter eksperymentalny, jego długość może się zmieniać — zgodnie z nowymi zaleceniami badań lub indywidualnymi potrzebami danego kota.
Długość pierwszego cyklu to 90 dni, po których należy ocenić obciążenie wirusowe i ogólny stan kota.
Moim osobistym zdaniem warto spróbować, choćby dla eksperymentu. I będę bardzo szczęśliwa, jeśli kot poczuje się lepiej i będzie mógł dłużej żyć w dobrej jakości.