Białorusinka pracowała jako sprzątaczka w Polsce, a potem założyła własny biznes i odpowiedziała propagandzie, jak naprawdę „zarabia się na pańskich sedesach”

Białorusinka pracowała jako sprzątaczka w Polsce, a potem założyła własny biznes i odpowiedziała propagandzie, jak naprawdę „zarabia się na pańskich sedesach”

Zdjęcie ma charakter ilustracyjny. Źródło: Kaboompics.com / Pexels.com

MOST
MOST

29 maja 2025, 08:00

Propaganda lubi straszyć Białorusinów, że w Polsce będą musieli „czyścić pańskie toalety”. I rzeczywiście, część emigrantów zarabia w obcym kraju na życie sprzątając mieszkania i domy. Białorusinka Anna poszła właśnie tą drogą: po przyjeździe do Polski zatrudniła się jako sprzątaczka. Później założyła własną, niewielką firmę sprzątającą. MOST porozmawiał z nią o najbrudniejszych mieszkaniach, „klientach-pająkach” i o tym, jak sprzątanie pomogło jej psychicznie dojść do siebie po emigracji.

W Białorusi Anna pracowała jako dziennikarka, ale po przeprowadzce do Polski zrozumiała, że dalsza praca w zawodzie i pisanie o represjach w ojczyźnie są dla niej zbyt obciążające emocjonalnie. Przeglądając ogłoszenia o pracę, natknęła się na ofertę ukraińskiej firmy sprzątającej. Pracowała tam przez około osiem tygodni, a potem postanowiła założyć własną działalność. Wsparła ją w tym rodzina, zwłaszcza syn, który „na fali młodzieńczej energii to wszystko uruchomił”.

W biznes zainwestowali zaledwie 300 dolarów: kupili zestaw środków czystości, odkurzacz i wydali trochę pieniędzy na reklamę. Na początku pracowali we troje. Wkrótce pojawiły się pierwsze zyski, które inwestowali w nowy sprzęt i promocję. Obecnie Anna zatrudnia dziesięć osób: siedem Białorusinek i trzy Ukrainki.

— Ten biznes przynosi dochód — większy niż dziennikarstwo — śmieje się kobieta.

W pudełkach pełzały robaki i larwy much

Firma Anny działa na terenie całej Warszawy i w podwarszawskich miejscowościach. Klienci to głównie Białorusini i Ukraińcy, ale zdarzają się także Polacy – trafiają do niej głównie przez platformę Booksy. Najczęściej zamawiane są sprzątania mieszkań, zwłaszcza dwupokojowych, rzadziej domów i biur.

Anna mówi, że zazwyczaj mieszkania klientów są w dobrym stanie, ale czasem trafiają się też takie, do których strach wejść. Wspomina pewnego cudzoziemca, którego mieszkanie było zawalone torbami z resztkami fast foodu – nie wyrzucanymi od miesięcy. W środku panował nieznośny smród, a po pudełkach i jedzeniu pełzały robaki i larwy much. Przyjechane sprzątaczki były w szoku i odmówiły wykonania usługi.

— Wezwał nas po raz drugi — opowiada Białorusinka — przysięgał, że nie ma już robaków i larw. Udało nam się namówić zespół do ponownego przyjazdu, daliśmy im maseczki. Larwy nadal tam były – i to w dużej liczbie. Ale pracowniczki podjęły się sprzątania.

„Wyglądało to jak w filmie ‘Obcy’”

Według Anny, sprzątanie to coś więcej niż zwykłe porządki domowe. Dzięki różnym trikom udaje się uzyskać tak zwany „hotelowy efekt”, kiedy krany i lustra lśnią czystością.

Często z usług korzystają najemcy wyprowadzający się z mieszkań – żeby odzyskać kaucję. Zdarza się, że klienci są już pogodzeni z koniecznością przeprowadzenia remontu, a potem okazuje się, że wystarczy profesjonalne sprzątanie, by naprawić drobne usterki.

— Na przykład wiemy, jak nie malować ścian na nowo, tylko wyczyścić je gąbkami melaminowymi — dzieli się Anna. — One są naprawdę jak magiczne. Usuwają zadrapania, zacieki i zabrudzenia ze ścian, nie uszkadzając farby. Można je stosować też na wszystkich białych powierzchniach – w zlewach, na stołach pomazanych przez dzieci.

Są też specjalne środki, które usuwają osad z czarnych zlewów i kabin prysznicowych, przywracając im przejrzystość. Tę „magiczną chemię” kupuje się w specjalistycznych sklepach – nie ma jej w zwykłych drogeriach.

Zdarza się, że ludzie nieświadomie doprowadzają mieszkania do złego stanu. Dotyczy to zwłaszcza kratek wentylacyjnych, o których często zapominają. Zazwyczaj znajdują się one wysoko na ścianie i nikt ich nie myje – obrastają kurzem i mieszkanie „przestaje oddychać”.

— Raz zdjęliśmy taką kratkę — wspomina Anna — i naprawdę baliśmy się tam zajrzeć, nie mówiąc już o sprzątaniu. Wyglądało to jak w filmie „Obcy” – jakaś maź, coś obrzydliwego. W głowie mam do dziś obraz tej strasznej dziury w ścianie. Ale mieliśmy szpachelkę – i wszystko zostało wyskrobane.

„U klienta cały balkon był w pająkach”

Zazwyczaj do zlecenia jedzie jedna lub dwie osoby, a przy generalnych porządkach – nawet cztery. Na kawalerkę „w standardzie” potrzeba około trzech godzin, na mieszkanie dwupokojowe – cztery. Zdarza się jednak, że sprzątanie trwa znacznie dłużej.

Anna wspomina, jak razem z kolegą zaplanowała posprzątać małą kuchnię i łazienkę w trzy godziny. Jednak kuchnia była cała zastawiona naczyniami pokrytymi grubą warstwą tłuszczu. Ostatecznie sprzątanie zajęło aż dziewięć godzin.

Pracownicy firmy realizują około 120 zleceń miesięcznie, z czego około 30% to stali klienci posiadający abonamenty. Zdarzają się też nietypowi klienci, na przykład tacy, których sprzątaczki nazywają „człowiekami-pająkami”.

– U takich klientów w domu są pająki – tłumaczy Białorusinka – i wtedy wysyłamy tam tylko te osoby, które się ich nie boją. Na przykład jeden z klientów miał cały balkon w pająkach – małych i dużych. Usuwamy je, ale po pewnym czasie znowu się pojawiają. Widocznie to jakaś wyjątkowo odporna kolonia.

Dlaczego czasem zabrania się rozmawiać z klientami

Anna podkreśla, że większość jej klientów to osoby rozsądne i wyrozumiałe. Zwykle wychodzą z domu na czas sprzątania, a ci, którzy zostają, nie przeszkadzają, nie chodzą za pracownicami krok w krok, nie wydają poleceń ani nie czepiają się drobiazgów.

Zwraca też uwagę na ciekawe zjawisko – oznakę zaufania. Klienci, nawet ci, którzy korzystają z usług po raz pierwszy, często zostawiają ekipie klucze i proszą, by po sprzątaniu wrzucić je do skrzynki pocztowej.

W firmie Anny nie zabrania się rozmawiać z klientami, choć są firmy, które wprowadzają takie zasady. Anna tłumaczy, że delikatna rozmowa może zaowocować nowymi kontaktami, które pomogą sprzątaczkom znaleźć inną pracę.

– U nas wszyscy Białorusini mają wyższe wykształcenie – mówi. – Jest ekonomistka, projektantka, towaroznawczyni, psycholożka kliniczna. Trzy osoby już od nas odeszły – jedna z nich znalazła pracę jako projektantka mebli właśnie dzięki takiemu kontaktowi.

„Czy naprawdę do tego dążyłam całe życie?”

Anna wspomina swoje pierwsze zlecenie w ukraińskiej firmie – przypadło akurat na jej urodziny. Mówi, że wtedy siedziała i myślała: „Czy naprawdę do tego dążyłam całe życie?”

Ale szybko się okazało, że praca sprzątaczki miała na nią działanie niemal medytacyjne – podczas sprzątania uspokajały się myśli. Anna przyznaje, że właśnie dzięki tej pracy odzyskała równowagę psychiczną po emigracji.

– To lekka praca – mówi. – Nie da się jej porównać z budową czy fabryką, gdzie trzeba stać cały dzień. Tutaj cały czas zmieniasz lokalizację – cała Warszawa, za każdym razem nowi ludzie.

„Lepiej myć toalety i być wolnym”

Kobieta uśmiecha się, słysząc propagandowe hasła o „pańskich toaletach”. Mówi, że jedna z jej pracownic w Białorusi pracowała jako ekonomistka w sieci handlowej „Euroopt”. Ale dopiero w Polsce może sobie pozwolić na to, by kupować jedzenie, jakie chce.

– Uważam, że lepiej myć toalety i być wolnym, niż robić to samo w więzieniu za darmo – mówi z przekonaniem Białorusinka.

Podobne artykuły