„Włączcie Biełyje rozy”. Białorusin otworzył w Białymstoku lounge bar i organizuje imprezy „jak w domu”

Zrzut ekranu z wideo z archiwum lounge baru Infinity
Jewgienij przyjechał z Białorusi do Polski siedem lat temu. Były inżynier-technolog znalazł tutaj pracę i – jak sam przyznaje – nie planował zostawać restauratorem. Jednak pasja do shishy i sympatia do gastronomii doprowadziły go do otwarcia baru Infinity w Białymstoku. W rozmowie z MOST opowiada, jak z „pustej sali z obdrapanymi ścianami” stworzył miejsce, w którym dziś tańczy się, pali shishę i pije autorską herbatę.
— Zawsze lubiłem miejsca, gdzie można po prostu się zrelaksować — herbata, shisha, dobra muzyka. Chciałem stworzyć atmosferę, którą sam lubię — wspomina Jewgienij, jak zrodził się pomysł otwarcia baru.
Wspólnie ze znajomym, również miłośnikiem shishy, zaczęli rozważać koncepcję lokalu.
— Ogólnie jestem aktywnym człowiekiem z wieloma pasjami. Już w szkole angażowałem się w różne rzeczy: dyskoteki, kółka zainteresowań, występy, gazetki ścienne. Na studiach było podobnie — organizowaliśmy wydarzenia, święta, byłem w kreatywnych zespołach, zawsze mnie to interesowało. Z czasem doszło też zainteresowanie shishą — jak to działa, skąd się wywodzi, jak dobrze palić, jak dobrze przygotować. To wszystko stało się częścią mojej pasji i, szczerze mówiąc, właśnie to popchnęło mnie do założenia własnego miejsca.
Później przyjaciel Jewgienija wyjechał za granicę, a Białorusin został sam z pomysłem, który postanowił zrealizować.
Obdrapane ściany i 150 tysięcy złotych na start
Lokal, w którym dziś działa bar, polecił ten sam znajomy — wcześniej ktoś próbował otworzyć tam shisharnię, ale projekt przetrwał tylko kilka miesięcy. Jewgienij wspomina, że gdy wszedł tam pierwszy raz, zastał czarne, obdrapane ściany i pustą przestrzeń. Właściciel poprzedniego biznesu zabrał wszystko, co zainwestował. Została tylko wentylacja — i tak niedziałająca jak trzeba.
— Robiliśmy wszystko od zera. Nawet nie liczyliśmy wydatków — po prostu lecieliśmy według planu, kupowaliśmy wszystko na szybko. Myślę, że na start poszło około 150 tysięcy złotych — wspomina.
Przygotowania do otwarcia odbywały się w pośpiechu: data była już ogłoszona w mediach społecznościowych, a sala wciąż była w opłakanym stanie. Mimo to bar został otwarty na czas.
Infinity — dla wszystkich, ale „swoim” jest bliższy
Szybko stało się jasne, że polska publiczność nie interesuje się shishą tak bardzo, jak białoruska i ukraińska. Dla wielu Polaków to coś „przestarzałego”. Inni kojarzą shisharnie z tanimi chińskimi fajkami i słabej jakości dymem.
— Wielu Polaków wciąż uważa, że shisha to jakaś zabawka z AliExpress za 12 dolarów. A dla nas to prawdziwa kultura. I tak zaczęliśmy przyciągać coraz więcej „naszych” — opowiada Jewgienij.
Z czasem zespół baru zaczął tworzyć jeszcze bardziej przyjazną przestrzeń dla imigrantów. Szczególną popularnością cieszą się sobotnie imprezy „jak w domu”, podczas których grane są hity z lat 90. i 2000.
Karaoke, stand-up i „Mafia”
Dziś Infinity to nie tylko shisharnia. To lokal o wielu formatach: odbywają się tu stand-upy, gry w „Mafię”, karaoke, a nawet hiszpańskie wieczory tematyczne. Co ciekawe, to właśnie hiszpańscy studenci przyjeżdżający do Białegostoku w ramach wymiany często wybierają to miejsce na czwartkowe imprezy. Ale także polska publiczność zaczyna się tu odnajdywać — szczególnie w dni powszednie. Niektórzy wpadają kilka razy w tygodniu — by pograć, zapalić albo popracować przy laptopie.
— Byli i Czeczeni, i Gruzini. I studenci, i dorośli. A Polaków, jakoś tak, najmniej. Mam wrażenie, że u nas jednak istnieje pewien podział: są przyjezdni, obcokrajowcy, którzy bawią się i spotykają między sobą. A są też typowo polskie miejsca — ze swoją atmosferą, piosenkami i tak dalej. Chociaż do nas też przychodzą Polacy — na dyskoteki, na przykład. Podoba im się. Zdarzyło się, że ktoś przyszedł i poprosił: „Włączcie Biełyje rozy”.
„Graliśmy do ścian”
Pierwsze lato po otwarciu Jewgienij nazywa krytycznym. Mieszkańcy miasta nie rozumieli, czym jest to miejsce, a dyskoteki nie przyciągały tłumów — wspomina. DJ grał do pustej sali.
— Dosłownie puszczaliśmy muzykę w ściany. Mieliśmy wrażenie, że lada chwila się zamkniemy.
Dochodu prawie nie było — i Jewgienij musiał wziąć kredyt, żeby utrzymać biznes. Ale później sytuacja się zmieniła: poczta pantoflowa, reklama i wydarzenia zrobiły swoje — i zimą sala zaczęła się zapełniać.
— W soboty mamy około 100 osób. Choć trudno dokładnie policzyć, bo goście się zmieniają. Jedni przychodzą wcześniej, potem ich miejsce zajmują kolejni — niektórzy idą dalej, inni dopiero przychodzą.
Latem odwiedzających jest mniej — to naturalne: wielu wybiera wypoczynek na łonie natury. Za to zimą gości jest znacznie więcej, szczególnie podczas wieczorów tematycznych — z okazji 8 marca, 14 lutego.
— Zawsze dekorujemy lokal na dane święto, i bywa tyle ludzi, że nie wiemy, gdzie wszystkich posadzić — pełen komplet, aż po wejście.
Obecnie w barze pracuje osiem osób. Do stałych kosztów należą: czynsz, pensje, media.
— To wszystko sporo kosztuje — zaznacza Jewgienij. — Wszystko drożeje. Ale na ten moment pokrywamy wszystkie wydatki. Jeszcze nie zarabiamy „na wielką skalę”, ale do tego dążymy.
„Wystraszyliśmy się bardziej, niż było trzeba”
Mimo że bar ma charakter międzynarodowy, poważnych konfliktów do tej pory nie było. Choć od czasu do czasu zdarzają się trudniejsze sytuacje.
— W końcu to dyskoteka, emocje, alkohol. Ale zazwyczaj wszystko samo się rozwiązuje. Pokłócili się — potem się pogodzili, i jest okej. To chyba zdarza się w każdym lokalu. Najważniejsze, żeby wszystko kończyło się spokojnie.
Jewgienij przyznaje, że dodatkowego stresu przysparzają kontrole różnych instytucji: nie dlatego, że jest coś do ukrycia, ale dlatego, że zazwyczaj pojawiają się „nagle i bez zapowiedzi”.
— Bywało, że przestraszyliśmy się bardziej, niż było powodów.
„Jeszcze nie można tego nazwać pełnoprawnym biznesem”
Jewgienij przyznaje, że prowadzenie biznesu w pojedynkę bywa trudne.
— Czasem ręce opadają, bo mam też etat — pracuję na pełny etat w polskiej firmie. Pogodzenie wszystkiego nie jest łatwe. Ale pomaga to, że w barze mamy świetny zespół. Na przykład nasz barman z Grodna jest bardzo doświadczony — pracował w wielu miejscach, ma ogromną wiedzę. Odgrywa ważną rolę w naszym lokalu. Reszta ekipy też jest super — zawsze wspierają, doradzą, pomogą.
Na pytanie, czym bar w końcu dla niego jest — hobby czy biznesem — Jewgienij odpowiada z wahaniem.
— Jakby nie patrzeć, chciałoby się na tym zarabiać. Ale jeszcze nie można tego nazwać pełnoprawnym biznesem. W pierwszym roku działaliśmy wręcz na minusie. Za to w tym roku widać wzrost i mam nadzieję, że dalej — szczególnie zimą, kiedy zrealizujemy wszystkie pomysły i dopracujemy plany — będzie już naprawdę dobrze.