„Lecieliśmy przez chmury jak przez mleko”. Białorusin zamienił pasję do latania w dobrze prosperujący biznes w Polsce

„Lecieliśmy przez chmury jak przez mleko”. Białorusin zamienił pasję do latania w dobrze prosperujący biznes w Polsce

Zdjęcie z archiwum Andreja

MOST
MOST

19 maja 2025, 15:30

Andrej od zawsze marzył o niebie. Chciał nauczyć się pilotować samolot, ale droga do tego celu okazała się zbyt skomplikowana. Zafascynował się więc paralotniarstwem — zdobył licencję, a w 2022 roku wspólnie z przyjacielem założył w Gdańsku firmę Like a Bird. Dziś latają w tandemie z klientami, pokazując im świat z perspektywy ptaka. Andrej opowiedział MOST o swojej pasji, którą udało mu się przekuć w działalność komercyjną.

Początki sięgają 2014 roku. Wtedy Andrej postanowił zostać pilotem liniowym. Pojechał do Wilna, by zobaczyć, jak wygląda tamtejsze szkolenie. Okazało się jednak, że uzyskanie wymaganych licencji kosztuje około 40 tysięcy dolarów.

Zaczął więc szukać alternatyw. Myślał o szybowcach i ultralekkich statkach powietrznych, ale przełom nastąpił, gdy poznał paralotniarstwo — dzięki znajomemu z Gdańska. Zainteresował się tematem i zaczął szukać możliwości nauki na Białorusi.

Tam jednak kursów było niewiele. Polecono mu wyjazd na Krym, uważany za „mekkę paralotniarzy” — ze względu na doświadczonych instruktorów i malownicze krajobrazy. Jednak właśnie wtedy, w 2014 roku, Rosja rozpoczęła okupację półwyspu, co uniemożliwiło wyjazd. Trzeba było znaleźć inne rozwiązanie.

Znalazł je pod Wilnem — w miejscowości Waldininkai, gdzie znajduje się niewielkie lotnisko.

— Tam właśnie rozpocząłem szkolenie, zdałem egzamin i zdobyłem licencję. Egzamin był po litewsku, a ja nie znałem języka — śmieje się Andrej. — Uczyliśmy się razem z kolegą. Poszliśmy na egzamin we dwóch: on tłumaczył mi pytania na rosyjski, a ja zaznaczałem odpowiedzi po litewsku. I tak jakoś się udało!

paraplan
Zdjęcie z archiwum Andreja

Uleczył montera z lęku wysokości

Po pewnym czasie Andrej przeprowadził się do Polski. W 2022 roku wraz z kolegą z pasji założył w Gdańsku firmę paralotniarską.

— Dlaczego akurat taki biznes? Bo to czysta romantyka początku XX wieku — czasów, kiedy ludzie dopiero marzyli o lataniu. Bracia Wright stawiali pierwsze kroki, a dziś każdy może to poczuć na własnej skórze. Start, lot, widok z lotu ptaka — to niesamowite przeżycie. Poza tym pomagamy ludziom przełamywać lęki — tłumaczy.

Przypomina sobie historię montera, który bał się wejść powyżej drugiego piętra. Koledzy kupili mu voucher na lot i postanowił spróbować.

— Na początku był bardzo spięty, ale z czasem, gdy zobaczył, że to bezpieczne i piękne, rozluźnił się. Po locie zrozumiał, że jego lęk był przesadzony. Koledzy później mówili, że od tego momentu bez problemu pracuje na wysokościach — opowiada Andrej.

„Dobrze, że zabrałem Fantę”

Zdarza się, że w trakcie lotu ktoś traci orientację i zaczyna panikować. Wtedy Andrej uspokaja pasażera, obejmuje go i tłumaczy, że wszystko jest pod kontrolą.

— Jedna z ciekawszych historii wiąże się z lotem z białoruską dziewczyną podczas gorącego, termicznego dnia. Wtedy tworzą się silne prądy ciepłego powietrza, które wynoszą paralotnię do góry. Polacy mówią na to „komin”. Trafiliśmy w sam środek takiego komina i wznieśliśmy się na 2 tysiące metrów. Trzeba było aktywnie pracować na termice, wybierać jeden prąd za drugim. Postanowiłem jeszcze raz wejść w nowy. Zbliżyliśmy się do chmury. Dobrze, że zabrałem Fantę i podzieliłem się z pasażerką — lot trwał ponad godzinę.

Klienci Andreja pochodzą z różnych krajów: Niemiec, Nowej Zelandii, Węgier, Polski, Rosji, Ukrainy, Białorusi. Najwięcej jest jednak Polaków, Białorusinów i Ukraińców. Cena lotu dla jednej osoby zaczyna się od 300 złotych.

paraplan
Zdjęcie z archiwum Andreja

Lot z NaviBand

W 2021 roku Andrej i jego znajomi zorganizowali pierwszą edycję festiwalu „Mara Fest”. Wzięli w nim udział muzycy z zespołu NaviBand — Ksusha i Arciom, którzy również wznieśli się w powietrze.

— Pogoda była niezwykła: niskie chmury na 200 metrach, a my lecieliśmy na 600. Przebijaliśmy się przez chmury jak przez mleko. Na 200 metrach było szaro, ale powyżej 350 — niebo się otwierało. Znaleźliśmy się w oceanie białego puchu i słońca. Mieli szczęście. Może wszyscy mieliśmy szczęście, że przyjechali — wspomina Andrej.

Na co dzień latają głównie w województwie pomorskim, ale zdarzają się też wyjazdy zagraniczne. Dają one szansę zobaczyć inne krajobrazy i zdobyć różnorodne doświadczenia. W Turcji Andrejowi udało się zobaczyć tzw. widmo Brockenu — zjawisko, w którym słońce pada za paralotniarzem, a jego cień z tęczową otoczką odbija się w chmurach.

 

Siedem lat pracy nad silnikiem

Standardowo paralotniarze używają silników spalinowych, ale Andrej przez lata pracował nad napędem elektrycznym. Zaczął jeszcze na Białorusi — projekt zajął mu siedem lat. Dziś działa już pierwszy prototyp.

— Nie testowałem go sam, tylko pilot specjalizujący się w motoparalotniach. Zależało mi, żeby system działał niezawodnie, więc wykonaliśmy serię testów. W paralotniarstwie są różne typy lotów: trike, solo, tandem — a moje doświadczenie jest trochę z innej kategorii. Mimo to cieszę się, że udało się doprowadzić projekt do końca i że to już realna rzecz — opowiada.

W tym roku planuje nauczyć się latać na tzw. trike’u — lekkim wózku z napędem, wykorzystywanym w lotach paralotniowych. Chce także zbudować hangar do przechowywania sprzętu, co ułatwi logistykę i poprawi organizację pracy.

Podobne artykuły